Czy normalny człowiek, po całym tygodniu pracy, w sobotni poranek, zrywa się z łóżka o 4:30, by jechać 50 km na grzyby?
To jest retoryczne pytanie dla grzybniętych, ponieważ odpowiedź brzmi „tak, a dlaczego tak późno wstałeś?”
Jestem zdrowo grzybnięty, więc już nawet sam sobie się nie dziwię. Drugą połowę szlachetnej kompanii stanowił gościnnie mój Teść.
Jak sugestywnie sugeruje tytuł relacji, udaliśmy się za pomocą Corsy, na Oravę. Około Łodygowic, jako, że prowadziłem Corsę, obudziłem się.
Na miejscu byliśmy po 6:00. Spodziewałem się, jak to przy sobocie, kilku „szyitów” (rejestracja SZY) ale nasi dzielni rodacy, albo skutecznie dali w palnik, albo zaspali, w każdym bądź razie, byliśmy pierwsi.
Po 5 minutach, w tej bajkowej krainie, pierwszy prawdziwek wylądował w moim koszu. Teść bez przekonania myszkował pośród drzew, ale w końcu usłyszałem, pełne aprobaty mruknięcie i zaczęło się:
Borowików jak zwykle pod dostatkiem, ale pogorszyła się ich zdrowotność, nie dość, że są McDonaldem dla ślimaków, to jeszcze nóżki z glizdami…
Ruszyli się natomiast znakomicie koledzy podgrzybki – zatrzęsienie!
Kilkanaście ceglasi ustanowiło wisienkę na torcie. W grzybowym amoku, zapomniałem o moim kompanie. Kilka razy wywołałem teścia, ale bez rezultatu
Spotkaliśmy się dopiero przy aucie. Ma wszelkie zadatki na grzybowego świra.
Pająkowy bonus:
Autor relacji : Kombiii
Bardzo fajna relacja i zdjęcia – pozdrawiam!