Moja wczorajsza wyprawa do lasu była zdecydowanym zwycięstwem uczucia nad zdrowym rozsądkiem Przez cały dzień na przemian to wiało, to lało, to sypało, potem na chwilę wychodziło słońce, rozbudzając płonne nadzieje, po czym szybko chowało się za czarną chmurą i na powrót lało i sypało naraz.
Właściwie decyzja podjęła się sama: wyszłam wcześniej z pracy, cokolwiek wkurzona, i nagle, zamiast znaleźć się w domu, znalazłam się w lesie A las typowo podbieszczadzki: góry, górki, pagórki, strome stoki, błotne wąwozy i malownicze strumyki Mnóstwo powalonych drzew i starych pni, tak ze było gdzie myszkować
Prawdę mówiąc, to ja też przez pewien czas chodziłam z nosem przy ziemi, mając nadzieję na czarki, ale kiedy zobaczyłam tę ogromną galerię czyreni, pniarków (dzięki gonzo) i innych nadrzewniaków, to nawet deszcz mi przestał przeszkadzać
Mnóstwo było wszędzie tych żółtek- łzawnik? Kisielnica kędzierzawa „po przejściach, chyba gruzełek cynobrowy, ładny pęk grzybóweczek i parę innych
Zaintrygowały mnie te brązowe kulki- nie wyglądały tak, jak te purchawki zimowe, znalezione niedawno…
I na koniec trafiłam na uszaka bzowego
nosek