Cześć Wam po dłuższej przerwie. Wreszcie i ja mam cokolwiek, by się tu udzielić Do tej pory mogłem jedynie śledzić ten wątek i zazdrościć tym, którzy coś tam znajdowali, aczkolwiek ten rok grzybowy jako całość jest bardzo kiepski chyba dla zdecydowanej większości z nas. W zeszłym roku grzyby zbierałem już w pierwszej połowie maja, natomiast w tym roku sezon rozpocząłem… w ostatni weekend Do lasów zacząłem jeździć już od ostatnich dni kwietnia i do pierwszych dni lipca praktycznie co tydzień z coraz bardziej pogłębiającą się irytacją. Na tyle bardzo ona narosła, że w kolejne weekendy wybrałem jednak już inne obowiązki lub po prostu odpoczynek po tygodniu pracy – nie chciałem znowu marnować czasu, nerwów na szwędanie się po pustych lasach. Czekałem na lepszą pogodę, ale niestety susza męczyła nasze tereny bardzo długo, a nawet i jeszcze trwa, o czym przekonałem się w ostatnią sobotę – jednakże chłodniejsze dni sprawiły, że coś tam można już znaleźć. Poprzedni sezon zakończyłem bardzo wcześnie – złamaną nogą w pierwszej połowie sierpnia; ten sezon zaczyna się dla mnie dopiero pod koniec września, co daje nam ponad rok czekania na zapełnienie kosza ! Dlatego nie ma się co dziwić, że skoro klimat zrobił się trochę bardziej korzystny i grzyby zaczęły się pokazywać, w weekend w lasach spędziłem łącznie 16,5 godzin i skończyłem z bąblami na palcach u stóp, krwiakiem na pięcie i mega zakwasami Ale wreszcie się nasyciłem i nacieszyłem grzybnymi wędrówkami
Sobota 26.09.2015
W sobotę udałem się do lasu bardzo blisko Łodzi. Miałem zabrać kumpla ze sobą, ale przeczuwałem, jak to będzie wyglądało, dlatego uświadomiłem mu, że lepiej aby jechał ze mną w niedzielę. Po pierwsze przeczuwałem, że pomimo początku wysypu w tym lesie może aż tak kolorowo jeszcze nie być, ale że jednak coś od czasu do czasu się znajdzie… i mi to by odpowiadało, gdyż każdy z rzadka znaleziony grzybek dawałby mi kopa i siły do dalszego spaceru. Natomiast kumpel by już po 2 godzinach marudził mi, że chce wracać. Okazało się to dobrą decyzją, bo w tym lesie dawno nie padało, wciąż wielka susza, wszystko głośno strzelało pod butami. Ludzi po drodze trochę spotykałem, ale umiarkowanie. Grzybów niewiele, miejscami. Można było zejść kilka kilometrów i nic nie znaleźć, a jak się trafiło na miejsce to kilka stało obok siebie. Odwiedziłem ceglakowe miejsce w jodłach z poprzedniego roku – ogólnie pustka, jedynie w jednym miejscu rodzinka 6 sztuk. W miejscach prawdziwkowych również bieda – kilka szlachetnych na krzyż. Ale za to odkryłem inne miejsca na prawusy w okolicach. Znalazłem również dobrą miejscówkę na maślaki pstre. Ogólnie w życiu mało ich zawsze znajdowałem, tak w tym miejscu – sosna, liściaste krzewy, mech, jagodziny – 20-30 sztuk. Po rozejrzeniu się w stałych miejscówkach poszedłem po prostu leśną drogą prosto przed siebie. Mijałem nieprzyjemne chaszcze, raz na jakiś czas wchodziłem, ale zupełnie nic. Zapuściłem się na dłużej w las, gdy odkryłem przejrzysty las sosnowy z mchem. Liczyłem na podgrzybki, ale niestety straszna susza. Już chciałem wracać, ale dalej w lesie dostrzegłem dolny fragment lasu i więcej małych sosenek, pomyślałem, że może tam będzie wilgotniej – i faktycznie, kilkanaście podgrzybków w bardzo dobrej kondycji. Dalej znalazłem kilka ściętych pniaków obrośniętych młodymi, mięsistymi opieńkami. Zacząłem je kosić, jednak narastały wątpliwości, czy to opieńki, bo czemu nikt ich takich ładnych do tej pory nie przygarnął Z racji tego, że zapełniłem grzybami jakoś 3/4 kosza, w drodze powrotnej zagadywali mnie inni grzybiarze, gdzie tyle nakosiłem. Każdego dopytywałem, czy na pewno mam opieńki w koszu Trafiłem również na kilka kępek łuszczaka zmiennego – nigdy go nie zbierałem, ale te wyglądały tak idealnie, jak z jakiegoś atlasu grzybowego, że długo trwało, zanim zdecydowałem, że i tym razem ich nie zabiorę ze sobą… jakoś nie mogłem się przemóc Ogólnie cały sobotni spacer trwał 9 godzin, do samochodu dotarłem głośno zipiąc. Ale tego mi było trzeba – samotnia, cisza, spokój, grzybki, aparat, bez stresu, nikt nie goni, troski znikają. Jak na 9 godzin zbiór słaby, wiem, ale tyle mi wystarczyło do osiągnięcia radości
Niedziela 27.09.2015
Z kumplem, jak co jesień, jeździmy do lasów w okolicach Spały. Patrząc na doniesienia w necie najwięcej się tam dzieje w woj. łódzkim. Dlatego jechaliśmy w dobrych nastrojach. Na miejsce dojechaliśmy w idealnym momencie, gdy było jeszcze ciemno, ale na tyle jasno, że po wytężeniu wzroku można już było dojrzeć czarne łebki we mchu Ku naszemu zdziwieniu jezdnia była mokra, a w leśnych zjazdach duże kałuże. Po kilku krokach wróciliśmy się do auta po kalosze. Na naszej stałej trasie dosyć szybko zaczęliśmy zapełniać dno kosza i wiaderka mokrymi, błyszczącymi podgrzybkami. W zeszłych latach podgrzybki były tam fatalne – chude, marne, poobgryzane przez ślimaki i żuczki. Tym razem wszystkie były dorodne i ładne, cieszyły oko. Las dosyć szybko zapełnił się ludźmi. Miałem wrażenie, że czasami można było mijać ludzi, jak na jakimś deptaku, autentycznie, nie widziałem jeszcze takiego tłumu w lesie. A mimo to każdy kosił czarne łebki. W młodnikach brzozowo-sosnowych trafiały się dodatkowo prawdziwki, koźlarze i pociechy. Na początku trafiły się też kanie – trochę dziwne, niewyrośnięte, ciemne, ale zabraliśmy je. Na końcu trafiłem bardzo okazały egzemplarz siedzunia sosnowego – na tyle był piękny, że zapakowałem go do kosza W sumie mało było takich miejsc, gdzie nie było ani jednego grzyba. Jak na taką liczbę ludzi, można mówić o naprawdę dużym wysypie w tym lesie (wilgoć!) i dobrym zbiorze – pełny kosz z górką + siedzuń w ręku. Na chwilę pod koniec zmieniliśmy miejscówkę i podjechaliśmy trochę bliżej… parkując przy leśnym parkingu nasz samochód był 14-nastym tam stojącym (!) . Niesamowity widok, tyle aut, wokoło pełno grupek. Się zjechali jak na jakiś festyn Ale nie ma się co dziwić – chyba wszyscy w tym roku stęsknili się za grzybami
Najgorsze w tym wszystkim to wieczorne obieranie i obrabianie grzybów Dziś wstałem cały połamany i do pracy pojechałem totalnie niewyspany. Na obecną chwilę jeszcze nie pałam chęcią powrotu do lasu, ale już się umawiam na nadchodzący weekend na powtórkę, bo wiem, że chęć na grzybki szybko powróci