Wczorajszy spacer w deszczu

Wczorajszy spacer w deszczu
Udostępnij:
  •  
  •   
  •  

Pewnie nikogo nie zszokuję tym, że wczoraj jednak poszłam do lasu. Wahania rozwiała relacja Agnes. – W końcu nie jestem z cukru! – pomyślałam i włożywszy gumowce i nieprzemakalną kurtkę, udawałam, że pogoda jest super. Wymagało to niemal oscarowego aktorstwa, bo niebo zaciągnięte było chmurami. Ale dawałam radę! Na początek natrafiłam na wysyp pierścieniaka uprawnego. Owocniki rosły na ornym polu i były sporych rozmiarów, na pewno kapelusze miały ponad 15 cm średnicy. Pierwszej młodości nie były. Niestety podczas oględzin znowu zaczęło padać.

Nawet mnie to ucieszyło, bo w lesie była cisza, a ostatnio ciągle coś w nim wycinają, masakrując przy tym, co się da. I niestety, gdy doszłam w miejsce, gdzie tydzień temu fotografowałam lakówki okazałe, okazało się, że z leśnej dróżki zrobił się rozjechany kołami trakt, a trup sosnowy słał się gęsto. :x Zanim go wywiozą… wolę nie myśleć. Lakówek za to, jak na przekór, było jeszcze więcej.

Obok ścieżki w liściastym lasku zobaczyłam mnóstwo pieniążków rosnących w kępkach tworzących czarci krąg.

Pachniały ładnie, grzybowo :) , jeśli były jadalne, to można było się tam nieźle obłowić. Zamiast myśleć o :mniam: poszłam potaplać się w błocku, czyli zlustrować moje mitróweczki. Było ich mnóstwo, a warunki do focenia, szkoda gadać. Ale coś tam udało mi się wycisnąć z siebie i fotopstryka. :lol:


Potem przyszła pora na ruliki i jakieś inne maluchy. :)

Pamiętając o szczęściarzu z Nowej Dęby [pozdrawiam :) ] poszłam zlustrować moje „podgrzybkowisko”. Niestety poza wspomnieniami – nawet cienia „Bolka badiusa”. :lol:

Były za to inne ładne grzybaski, a pilnował je krasnal z brodą umazaną w soku malinowym w tej roli wrośniaczek sosnowy z Czerwonej listy].
I znowu zaczęło padać. Szłam sobie niespiesznie chłonąc zapachy, nasłuchując śpiewu ptaków, obserwując, jak majestatycznie krople ściekają z liści. Bajka! :)

Po sesji skórnika szorstkiego musiałam schować mojego canonka i wyciągnęłam go dopiero przy niszczyku ząbkowatym. :) A końcówka mojego spaceru była dość mocno ekstremalna. Miałam nadzieję jedynie, że jakieś „pieronki” nie wkroczą do akcji.

Lakówka okazała w okazałym otoczeniu mchów i chrobotków, jakieś czernidłaki w ilościach hurtowych i tajemnicze dwie Tarzetty na skraju brzozowego zagajnika. Pieronki nie latały, ale na koniec zaliczyłam zimny prysznic, który zweryfikował nieprzemakalność mojej kurtki. Ale co tam! Bonus ze specjalnym :) dla Gonza, weryfikującego moje błędy i wypaczenia. :ok:

:papa:

 

Wyświetleń: 148


Udostępnij:
  •  
  •   
  •  

Dodaj komentarz