Wczorajszy poranek po popołudniowej burzy obudził się zamglony i senny. Pomyślałam [naiwnie], że skoro trochę temperatura spadła, w lesie nie będzie źle. Zanim do niego doszłam, pławiłam się we mgle. Udało mi się nie nadepnąć na nogi biesiadującym na łące bocianom.
W lesie było owszem, nastrojowo, ale powietrze przesycone wilgocią i parno, przy tym dość ciemnawo. Spały nawet śliniki, gdy zobaczyłam pierwsze kurki a potem…. bardzo ciekawe kolorystycznie śluzowce na gałązkach brzozowych.
Postanowiłam zahaczyć o las, w którym nie bywam, ale było tam tak stromo i ślisko, że po sforsowaniu jednej górki, odpuściłam sobie. Zresztą powitał mnie gościnnie – pierwszym w życiu piaskowcem kasztanowatym [R].
Wróciłam w sprawdzone rewiry. Po raz pierwszy w tym roku w znanej miejscówce znalazłam borowiki klinowotrzonowe [R], ale fotki wyszły z kategorii „marność nad marnościami” i grzybówki, podejrzewam, że różowe. I inne grzybaski.
Było sporo gołąbków zielonawych, ale te tym razem a nie [Pobawiwszy się w Pawła, kontynuuję ] Teraz będzie o pazerniczeniu.
I na koniec muchomorki i uchówki ośle.
Gdy wracałam zziajana i czerwona jak upiór Kremla, spotkałam w pełnym słońcu poranne bonusy.