Tak więc wczoraj postanowiłam sprawdzić, czy ten „pojaw” przekształcił się w „wysyp”
Ostatnio tak mi sie przydarzało, że albo byłam w lesie za wcześnie, kiedy jeszcze malotki nie nadawały sie za bardzo do zebrania, albo za późno, gdy już przerośnięte niemal rozpadały się ze starości. Tak mi się marzyło, żeby wreszcie trafić na ten właściwy moment. I to był właśnie ten dzień! Pogoda idealna, dokładnie tyle, ile trzeba słońca, wiatru, chmurek, żeby nie było zbyt monotonnie. Po południu zrobiło się trochę gorąco, ale było to gorąco rzędu 24-25 stopni, a nie 36, jak bywało. Grzybiarze się jeszcze nie przepychają, więc w lesie spokój i cisza. Sielankę psuły tylko chmary latających strzyżaków, bo to średnia przyjemność, jak człowiek spacerując albo się czochra, albo policzkuje.
Początkowo byłam zdruzgotana, bo moje znaleziska wyglądały tak:
Parę rozdeptałam, zanim nauczyłam sie uważniej przyglądać kupkom liści pod stopami.
Grzyby rosną punktowo: długo, długo nic, a potem trafiasz na rodzinę 4-5 łebkową. Monotonię poszukiwań przerywają jednak piękne stanowiska kurek, wyrośniętych i młodziutkich, i wszelakich gołąbków.
To coś wyglądało prześlicznie, miało skórkę jak z pianki, dowiedziałam się z forum że to grzyb nadrzewny i nazywa się rycerzyk czerwonozłoty.
Po drodze odwiedziłam znajomą rodzinę krowiaka aksamitnego, która zdążyła się w międzyczasie mocno powiększyć o sporą gromadkę dzieci, jedno jest adoptowane
Na mojej ulubionej miejscówce miałam wrażenie, że las sobie ze mnie zakpił: wielka obfitość, ale żółtoporych i ponurych
Na koniec dostał mi się jeden jedyny maślaczek i jeden podgrzybek:
I parę ciekawostek:
W parku pod lasem odkryłam ciekawy czarci krąg, prawdopodobnie lisówek i kolonię podgrzybków złotawych:
Muchomory nn.
świecznica rozgałęziona, pięknoróg największy, murszak rdzawy:
i parę zadań domowych do rozpoznania:
bonusik: adoptuś