W czwartek 29 sierpnia wybrałem się na urodzinowy spacer do lasu dębowo-bukowego. Choć zdawałem sobie sprawe, że w takiej suszy na wysyp borowików nie ma co liczyć to miałem cichą nadzieje, że być może uda się jednak zapełnić nimi wiaderko. Wprawdzie w takich warunkach byłby to swego rodzaju cud, ale kiedyż miałby się takowy cud zdarzyć jeśli nie w tak wyjątkowy dla każdego z nas dzień.. Dzień naszych urodzin.
Niestety, już początek wędrówki nie napawał mnie zbytnim optymizmem. Na płaskich jeszcze brzegach borowikowego zbocza nie trafiłem bowiem ani jednego prawdziwka, co było dla mnie aż nadto jasnym sygnałem że tak jak się spodziewałem o wysypie nie ma mowy. Przy wysypie prawdziwki za każdym razem rosną nawet na samym skraju zbocza tuż obok ścieżki. Teraz było tam całkowicie pusto.
Na szczęście schodząc dalej w dół spotkałem pierwsze tego dnia prawdziwki, które bardzo mnie uradowały.
Jeden z napotkanych borowików, jak na ten dzień przystało, wyglądał troche jak dwupoziomowy tort. Szkoda tylko że gagatek zapomniał przy tym zwołać na impreze urodzinową swoich kumpli tak by było ich tam więcej.
Udało się jednak trafić na kolejne tego dnia borowiki szlachetne. Kryły się one na najbardziej stromym miejscu zbocza. Schodząc po nie musiałem więc trzymać się drzew by nie zjechać w dół, zaś przy ich fotografowaniu nie obeszło się bez intensywnej gimnastyki i ekwilibrystyki.
Wędrując wzdłuż bardzo długiego dołu, zauważyłem że rosną w nim trzy kanie.
Ostatecznie urodzinowy spacer po borowikowym zboczu zaowocował jedenastoma prawdziwkami, trzema kaniami i dwoma podgrzybkami.
Nie było to to na co liczyłem w dzień swoich urodzin. Miłego prezentu od natury nie dostałem, zbiory nie były zbyt okazałe więc las opuszczałem rozczarowany. Spacer był jednak przyjemny, zaś urodzinowe prawdziwki wyjątkowo mi smakowały.