Tym razem los był łaskawy i pozwolił mi zanurkować w zieloną otchłań lasu. Padło na weekend, więc nie liczyłem na częste sięganie po ostrze, ale – jak to w lesie bywa – przyroda postanowiła mnie zaskoczyć nie tylko idealną pogodą (+18C, brak wiatru i lekkie zachmurzenie)
Odwiedziłem cudowne lasy iglaste w Borach Tucholskich oraz pełne śmieci lasy w okolicach Stężycy (Kaszuby). Ręce opadają na widok stert tego, co ludzie wywożą do lasu… Nie wiem jakim trzeba być bezmyślnym idiotą by tak postąpić?
Wracając do przyjemnej strony tej eskapady to przeważały wyborne płachetki, podgrzybki, kurki, koźlarze i borowiki (w tym pierwszy raz świadomie rozpoznane sosnowe). Oprócz w/w do wiader (kosze zostały u teściów) powędrowały również; mleczaje, czubajki, aromatyczne maślaki pstre i młode czernidłaki. Z jadalniaków były jeszcze piestrzyce zatokowate? (rosły wśród sosen, więc pewności nie miałem), purchawki chropowate, muchomory czerwieniejące i wszelakiej maści gołąbki, których nie znam na tyle dobrze, by zaprosić na kolację. Oczywiście też masa innych nierozpoznanych gatunków.
W lesie zaczyna być sucho, więc wskazany.