Po mroźnej nocy dzień wstał słoneczny, jednak nie było tej lekkości i przejrzystości powietrza, którą najbardziej lubię. Ale nie ma co narzekać, mrozik trzymał, wiatru nie było. Cisza byłaby doskonała, gdyby nie trzaski, szmery i szelesty zamarzniętego na kość podłoża, gdy pomykałam radośnie na spotkanie z tym, co zechce ofiarować mi las . Nieuchronnie nasuwało się skojarzenie, że jestem… słonicą w składzie porcelany.
Mimo chęci stąpania bezszelestnie udało mi się spłoszyć pięknego koziołka, któremu nieźle napędziłam strachu. Potem widziałam jeszcze w oddali stado, ale nie udało mi się zrobić fotki, bo ekipa była wyjątkowo dynamiczna. Cóż, pozostało mi focenie obiektów nieruchomych. I na tym się skupiłam.
Trzy godziny spaceru były czystą przyjemnością. I na koniec bonusy