Dzisiejszy wypad od początku był pokręcony. Zaczęło się od komedii pomyłek, zgubienia okularów i wielkiego NIC- przez godzinę. Potem grzybaski zaczęły się pojawiać od czasu do czasu. Ten piękny koźlarz przełamał złą passę.
Cóż, buszowałam po miejscach „kleszczonośnych”, tam znalazłam te śliczne maślaki żółte i nie tylko. Pogoda była wymarzona: ciepło, bezwietrznie, niestety komary i strzyżaki wyżywały się na mnie okrutnie. Niemniej to jedynie część mojej eskapady.
Grzybki do koszyka trafiały się rzadko, najczęściej w oko wpadały różnorakie grzyby „karciane”.
Postanowiłam spenetrować także mały stawek [bajorko], przy którym dawno nie byłam. Wody brak, za to torf chyba ktoś postanowił zagospodarować, bo z bardziej dostępnej strony wybrane go było mnóstwo. Nie brakowało tam uroczych maluchów – i nie tylko.
I niby już miałam wracać… A tu muchomorki cytrynowe na ścieżce rosną, kawałek dalej gołąbki jasnożółte. No to machnęłam ręką na bolące nogi i potuptałam dalej.
Prawda, że uroczy miks grzybowy? Jak taki obrazek widzę, uśmiech mam dookoła głowy..
Powyżej zestaw, jaki niedawno pokazywał Gonzo – muchomor czerwony + maślaczek pieprzowy. A podsumowując wczorajsze łazikowanie: ponad 5 godzin, prawie 12 km w lesie, zapełnienie koszyka – jak widać powyżej, ale warto było! Zwłaszcza że ma nastąpić załamanie pogody. No to na koniec bonus tematyczny…
A gdzież to takie zbiory :)?
Szczerze to zbiory porywające nie były, chyba że o kartę chodzi. Buszowałam w okolicach Połańca.
Pozdrawiam 🙂