Szyszka na tropie… wiosny [1]
Sobotni poranek nie wyglądał optymistycznie – skłębione chmury, silny wiatr, zamarznięte kałuże. Po 8.00 wyszło na chwilę słońce, więc stwierdziłam, że nie ma na co czekać. Rzeczywiście wiało i było zimno. Na dodatek jeszcze zanim weszłam do lasu, zaczął sypać śnieg – olbrzymie wilgotne płaty. Szybko spenetrowałam czarkowisko – bez efektu i poszłam poszukać kubianek.
Po serii porażek postanowiłam wpaść z wizytą do moich czyreni muszlowych. Zawsze idę tam z drżeniem serca, bo jakiś wariat z siekierą [czy inną piłą] grasuje w okolicy i tnie, co mu się nawinie. Na szczęście moje ślicznoty jeszcze są bezpieczne.
W lesie już tak nie odczuwało się wiatru a kapryśne słoneczko czasami pokazywało łaskawe oblicze. I w końcu na serio zaczęłam poszukiwania wiosny.
Niestety latolistek cytrynek, ten „wyrywny” motylek spotykany przeze mnie zwykle w lutym, nie przeżył mroźnej nocy. Jak widać znaków wiosny w tym lesie nie było zbyt wiele.
No cóż, oceńcie sami, czy wiosna dała mi się odnaleźć.