Na smardze na Słowacje jeżdżę już od ponad 15 lat i nigdy o tak wczesnej porze nie spotkałem się z „masowym” wysypem. 1 kwietnia po przeczytaniu kilku wpisów na temat Karty Grzybiarza wyruszyliśmy we wczesnych godzinach rannych w kierunku słowackiej granicy. Pierwszym zaskoczeniem dla mnie było to, że w miejscach gdzie w innych latach były jakieś ślady śniegu tym razem nie było go wcale. Lepiężniki były wyjątkowo małe i często przymrożone na samych czubkach. Mimo to inne wiosenne kwiaty zaczęły pięknie kwitnąć.
Nie spodziewałem się znalezienia jakichkolwiek smardzy w chłodnych zacienionych dolinkach i tu zaskoczenie… są smardze ! Na początku znalazłem bardzo małe bielutkie jakby przemrożone…
Te smardzyki zostały a my udaliśmy się w cieplejsze stanowiska i tu szok… smardze były takich wielkości jakie najczęściej spotykałem na początku maja w ubiegłych latach.
Ten rok będzie wyjątkowo dziwny smardzowo – bo pojawiły się bardzo wcześnie. Nie ma się co dziwić bo i śniegów i mrozów tej zimy było jak na lekarstwo. Czy tak wczesne wiosenne przyspieszenie sprawi, że smardze będą jeszcze tylko kilka tygodni ? Myślę, że bez opadów deszczu smardze tej wiosny na Orawie już nie urosną… obym się mylił 🙂
Ja w czasie tej wyprawy chodziłem po swoich od lat sprawdzonych miejscówkach, żona za to często zbaczała w miejsca gdzie nigdy mnie jakoś nie „ciągło”. Okazało się, że czasami dobrze iść swoją i nie sugerowaną drogą… Małżonka znalazła nowe miejscówki, które od tego roku wejdą w skład moich następnych smardzowych szlaków. Zadowoleni, z dużej jak na tą porę roku ilości smardzy udaliśmy się w powrotną drogę do Krakowa. W czasie krótkiego postoju mieliśmy okazję podziwiać ośnieżone szczyty Tatr i samą Babią Górę.
Już dziś marzy nam się kolejna wyprawa do uroczych słowackich dolinek… pełnych pięknych kwiatów i dorodnych smardzyków