Ja poczułam zagrożenie braku zapasów grzybowych na zimę i postanowiłam razem ze znajomymi odwiedzić w weekend lasy lublinieckie. Lasy dla nas nieznane, więc włączyliśmy lokalizator i poszliśmy przed siebie w nieznane. Na początku rewelacji grzybowej nie było, znajdowaliśmy pojedyncze podgrzybki i borowiki
Po 5 godzinach spaceru po pięknych lasach, każdy miał w koszyku po parę grzybków. Spotkani po drodze grzybiarze mieli dokładnie to samo co my. Ja z desperacji zaczęłam już zbierać łuszczaka zmiennego i opieńki.
Wszyscy byli już bardzo zmęczeni, więc zarządziliśmy odwrót. Sprawdziliśmy na lokalizatorze gdzie mamy samochód i postanowiliśmy, że pójdziemy do niego w linii prostej, aby było szybciej Po przejściu około kilometra weszliśmy w teren, który musiał być kiedyś podmokły, bo poszycie stanowiły mchy, które ja znam właśnie z podmokłych, bagiennych terenów. Oniemieliśmy, bo naszym oczom ukazał się obraz jak z bajki Wszędzie jak okiem sięgnąć rosły maślaki i kozaki babki. Grzyby były w różnym stadium wzrostu, więc był to chyba jakiś zapomniany przez grzybiarzy zakątek Rzuciliśmy się na grzyby jak zgłodniałe wilki na biedne owieczki. Bardzo szybko zapełniliśmy koszyki i w ruch poszły zakamuflowane w plecakach anużki Zbieraliśmy tylko młode okazy a i tak bardzo dużo grzybów zostało tam gdzie rosły.
I tak po 7 godzinach grzybobrania dotarliśmy do samochodu, przy którym zastaliśmy zaniepokojonego mieszkańca miejscowości w której parkowaliśmy. Pan ten powiedział, że już miał dzwonić na Policję, bo bał się że zabłądziliśmy w lesie Powiedział, że wszyscy grzybiarze już dawno z prawie pustymi koszykami odjechali, a nas długo nie było A my wróciliśmy z takimi zbiorami
Reszta zdjęć w galerii, zapraszam