Dzisiejsza pogoda zdecydowanie nie nastrajała do spacerów. Mróz niewielki, ale wiatr dawał się solidnie we znaki. Zahaczenie o las było okazyjne.
I na koniec coś z wyższej półki: berłóweczka frędzelkowana
I grzybek owadolubny. Miałam go szukać wśród liści a znalazł się sam. Z sosny zaatakowanej przez kornika odpadł płat kory i tam krył się on:
Krótki i w sumie przypadkowy rekonesans a całkiem zadowalający.
Słoneczna pogoda i mnie wywabiła z domowego ciepełka w niedzielę. Jako że wcześniej na własnych kościach sprawdziłam, jak to jest z temperaturą i przede wszystkim wiatrem, ubrałam się jak kosmita. I to był strzał w dziesiątkę. To znaczy w pierwszej i trzeciej godzinie łazikowania, bo w tej środkowej, niekoniecznie.
Postanowiłam zawitać do moich urodziwych czyreni muszlowych i przy okazji zrobić test na obecność czarek. Test wypadł negatywnie, za to czyrenie mają się dobrze.
Ogólnie w lesie zapanowały sztywne maniery. Fatalnie chodzi się po zamarzniętych liściach, nie lubię tego chrzęstu pod nogami, bo płoszy skutecznie ptaki. Co do grzybów, najgorzej pod wpływem mrozu wyglądają żylaki i kisielnice.
Zimno nie działa natomiast na szereg gatunków: porki brzozowe, hubiaki, czyrenie, wrośniaki i inne grzybaski.
Namierzyłam sporo żagwi, najwięcej zimowych, ale znalazłam też na znanym mi stanowisku żagiew orzęsioną.
I inne sztywniactwo…
Jak widać, dzięki temu, że śniegu nie dowieźli, sporo można w lesie znaleźć. A czasem trafia się taki rarytas, Fungus brumalis.
To było jedno z moich ostatnich znalezisk. Po ponad trzygodzinnym spacerze wyglądałam mniej więcej tak.