„Puszczańska opowieść babci Margolci” (cześć VII i VIII)
Zaczynamy jeździć nad położone dalej od nas jezioro Piaskowe. Bardzo sympatyczne, małe, śródleśne jeziorko. Mąż wędkuje, ja oddaję się spacerom. Staram się w okolicznym lesie szukać objawów pojawiania się grzybów, ale ciągle nic się nie pokazuje. Nie widzę nawet żadnych wynalazków, nie mówiąc już o jakichkolwiek grzybach jadalnych. Las jest pusty.
Tutaj jakoś mniej jest tych „gryzących paskudztw” i spacer może być przyjemnością. Lubię usiąść sobie na pomoście i czekać czy nie zdarzy się coś, co można uwiecznić na karcie. Ptaków na tym jeziorku jest niewiele, ale pokazują się ważki. W przejrzystej wodzie widać ryby, żaby, a w lesie można zobaczyć daniela. Nawet nie wiedziałam, że w Polsce żyją dzikie daniele, a tu niespodzianka.
Specjalnie wyprowadzam laptopa do ogrodu, latam z nim po całej działce, aż znajduję stosowne miejsce, gdzie i cień jest i odpowiedni zasięg Internetu i wyszukuję wiadomości na temat danieli. Okazuje się, że żyje w Polsce powiększająca się z roku na rok grupa dzikich danieli (w okolicach woj. gorzowskiego – to tak jakby u nas). Nie są jakoś szczególnie płochliwe, dają do siebie podejść „na odległość strzału” (migawką!!) i można je sfotografować. Do saren tak blisko podejść się nie da. Daniele pokazują się pojedynczo, raz łania, raz kozioł. Marzy mi się zobaczenie i oczywiście sfotografowanie, całej chmary, ale to podobno jest możliwe dopiero jesienią kiedy samce ogłupiałe są przedłużaniem gatunku, a samice nie widzą nic poza swoimi panami.. Zobaczymy.
Zaczynam się martwić totalną suszą. W zeszłym roku o tej porze zbieraliśmy pierwsze grzyby i poziomki, a na lipiec zapowiadały się jagody. A teraz nie wygląda to dobrze. Grzybów wcale, poziomek wcale, a na krzaczkach jagodowych, których w okolicy jest mnóstwo, bardzo niewiele malutkich jagódek. Są całe połacie lasu zarośnięte jagodziną, na której nie uświadczy się ani jednej jagódki. Jak tak dalej pójdzie to i te pojedyncze uschną i odpadną. Las trzeszczy pod nogami, aż przykro. A w innych regionach kraju podobno pada!
Dojrzewam do myśli o odprawieniu jakichś guseł. Może indiański taniec dookoła ogniska, z modlitwą do boga deszczu coś by pomógł? Powstrzymuje mnie tylko fakt, że plac na ognisko mamy w miejscu doskonale dla wszystkich widocznym. Co by sobie pomyśleli sąsiedzi, widząc dwoje starszych państwa (w tym panią kształtów rubensowskich) i jamnika wyczyniających dziwne wygibasy dookoła ognia?! Bo nie wątpię, że Brzuszek przyłączyłby się do naszych pląsów. Jest to bowiem piesek bardzo towarzyski i skory do wszelkich wygłupów. I tak już stanowimy dla wszystkich wystarczającą atrakcję, a to przez fakt, że jesteśmy nowi i mamy dziwne zainteresowania. Mąż codziennie wędkuje, ale większość ryb wypuszcza, ja latam po okolicy z aparatem fotograficznym i uwieczniam wszystko „co się nawinie” pod obiektyw, a często można mnie zobaczyć czołgającą się wśród traw i czatującą na dobre ujęcie jakiegoś żuczka. A pies nazywa się, o zgrozo, Brzuszek! A więc nie wiem jakby zareagowali na nasze tańce. Chyba sobie odpuścimy i poczekamy na rozwój wypadków.
Na razie mamy najazd rodziny i trzeba stanąć na wysokości zadania. Zapewnić godziwe rozrywki, wikt i opierunek. No nie! Sam wikt. Nasze dziewczynki, dzieciaczki malutkie (34, 33 i 26 lat) lubią smakowicie zjeść. A jeszcze na łonie natury apetyt im dopisuje, więc stoimy i gotujemy, smażymy, pieczemy. Same smakołyki.
Mąż przynosi szczupaki, leszcze i okonie, które przyrządzamy na różne sposoby. Najbardziej lubimy szczupaka pieczonego w całości, wysmarowanego wewnątrz musztardą, obsypanego sola i pieprzem cytrynowym, napchanego ziołami (szczypior, por, natka i koper), czosnkiem i cebulą.
A i ciasta wszelakie są pieczone i różne inne frykasy przygotowywane. Dobrze, że dziewczynki, w przeciwieństwie do mnie, nie mają tendencji do tycia bo mogłoby się to dla nich źle skończyć.
Niedługo zaczną się wakacje i zaczną nas odwiedzać znajomi. Mamy nadzieję, że do tego czasu popada, bo wszyscy oprócz wypoczynku na działce, dobrego jedzonka i ewentualnej kąpieli w jeziorach, oczekują owocnych wypraw do lasu. A tu ani jagód, ani grzybów.
Dużo czasu spędzam na działce, bo spacery w tym suchym upale są nie do zniesienia. Ale tutaj, mimo niewielkiego „areału” zasiewów też jest sporo do roboty. Mam grządkę „warzywną”, ogórki i pomidory w doniczkach, dziesięć donic z kwiatami (pelargonie, begonie, dalie, aksamitki i nasturcje), wzdłuż ścieżki do furtki pasek aksamitek i pod murem gdzie właściciele posadzili róże i powojniki, posiałam wilec i smagliczkę jednoroczną. Acha, i pod starą uschniętą gruszą posiałam słoneczniki i, o dziwo, wykiełkowały. Zobaczymy czy wyrosną. No i jeszcze dwa rododendrony, posadzone przez właścicieli, które wiosną pięknie kwitły i muszę zadbać aby nie uschły.
Wszystko to wymaga pielenia, cięcia i podlewania. Codziennie targam konewki z wodą, tak lekko licząc po 25 siedmiolitrowych konewek na jedno podlewanie. A nieraz trzeba podlewać i dwa razy dziennie żeby rośliny przeżyły. A jako, że woda z wodociągu, to ciekawa jestem ile za nią zapłacę. Przezornie nie zaglądam do wodomierza. Potem to już będzie, że klamka zapadła, i będę musiała zapłacić.
Wszystko kwitnie. Jest już lato. A motyli ciągle jak na lekarstwo. Bardzo mało i to tylko bielinki.
Kwiatki na mojej działce:
to tak zwane chwasty, ale jakie ładne! Powój i rozchodnik.
facelia, którą posiałam dla motylków i pszczółek
a to robalki, które odwiedzały nasze roślinki
LIPIEC
Upał trwa. Podobno w Polsce pada i miejscami jest nawet zimno, a u nas Afryka. Marzę o deszczu.
Ale, ale! Uwaga! Zaczyna się chmurzyć. I nawet w prognozach podają, że na zachodzie możliwe przelotne opady. No i rzeczywiście, wieczorem niebo zasnuwa się chmurami i zaczyna kropić. Kropi wieczorem, pada w nocy, grzmi i błyska się nad ranem. Dzień wstaje szary, bury i mokry. Co chwila mży, kropi, siąpi i leje. Super! Żeby tak co najmniej tydzień popadało. Rośliny się napiją i będą bujniej rosły. Może nawet trawnik zzielenieje, bo już taki żółty się zrobił. Jest ciepło to może i grzyby się ruszą! Taki deszcz to czyste złoto.
Nie będę musiała podlewać, jakaż to ulga dla lekko już obolałych pleców, no i dla portfela oczywiście. Nie lubię podlewać wężem, ale od czasu do czasu to robię, dla wytchnienia. Rośliny jednak wolą delikatne podlewanie konewką, zresztą niektóre (jak pomidory) nie lubią polewania po liściach, a poza tym przy wężu nigdy nie wiem czy dostały odpowiednią ilość wody.
Pada! Nawet nie sądziłam jaką przyjemność może sprawić zwykły, letni deszcz. Miałabym ochotę pobiegać po błocie, jak za dawnych dziecinnych czasów, ale tu błota nie ma, ziemia piaszczysta i wszystko natychmiast wsiąka.
Następnego dnia też kropi i nadzieje nasze rosną, ale po południu klęsną jak nieudany suflet. Rozpogadza się. Słońce znów zaczyna prażyć i z nieba leje się żar. I rośnie z godziny na godzinę, z dnia na dzień. To już nie są temperatury dla ludzi z naszych rejonów geograficznych. Słupek w termometrze umieszczonym po północnej stronie domu pokazuje 38o C. W nocy spać nie można, a w dzień jedynym wyjściem jest siedzenie w domu, w którym panuje względny chłód.
Koniecznie trzeba dbać o poidełko dla ptaków i uzupełniać wodę minimum trzy razy dziennie. Towarzystwo zlatuje się do wodopoju, ale również i do kąpieli. Wyżerkę mają u sąsiadów, którzy hodują drób, ale wodopój na kurzym wybiegu jest dla nich nieosiągalny, za wysoko i za głęboko. Nasz „basen” dostosowany jest do wymiarów od sikorki. Głębokość uregulowana płaskim kamieniem włożonym do wody.
Dlatego ruch u nas jak na promenadzie w Sopocie. Zlatują się najróżniejsze sikorki, stada mazurków, trznadle, drozdy i kowaliki. Wpada od czasu do czasu „nasza” sójka, zakrada się pliszka i nieraz udaje mi się zobaczyć bardzo płochliwą ziębę. Trudne do odróżnienia pleszki i kopciuszki też składają nam wizyty.
Najbardziej bezczelne są kowaliki i sikorki, które potrafią zakraść się na nasz stół i podkradać nam orzeszki. Dobrze, że kawy nam nie wypijają! Ale lecą z tymi orzeszkami do wodopoju żeby zakąskę popić i wszczynają awantury! Postawiłam dwa pojemniki, do których mieści się kilkanaście tych małych rozrabiaków. Nie! To każdy musi być osobno! Tylko mazurki są zgodne i wpychają się hurtem do kąpieliska.
Przy naszym stole:
Przy wodopoju:
kowalik, pleszka, sikorki, sójka, trznadel, mazurki, zięba, kopciuszek
Awantury:
kowalik i sikorka modraszka, walka sikorki bogatki z modraszką, mazurki i sikorka, „atak” trznadla na kowalika
Codziennie spędzam po kilka godzin obserwując ptasie harce. Nabyłam sobie atlas polskich ptaków, bo na samym początku rozpoznawałam jedymie sikorki i kowaliki. Reszta stanowiła dla mnie zagadkę. W tej chwili rozpoznaję już wszystkie, które do nas przylatują i kilka innych spotykanych podczas spacerów.
Niektóre zaczynam rozpoznawać po śpiewie, ale to jest trudne ponieważ nie chcą „diabołki” pośpiewać osobno tylko drą się wszystkie naraz. I trudno cokolwiek z tego wyłapać. Rozpoznaję na pewno jaskółki oraz pewnego dzięcioła, który regularnie odwiedza sąsiada i siedzi na słupku na jego podwórku. Wydaje wtedy z siebie takie głośnie „pit” „pit”. Pierwszy raz poszłam zobaczyć cóż to takiego, bo z niczym mi się to nie skojarzyło, ale potem już rozpoznawałam to wołanie.
Ale co on tam robi na tym słupie to trudno zgadnąć. Czemu siedzi i woła?
Kilka razy przyleciał też do nas. Ale tutaj to wyraźnie było wiadomo w jakim celu. Na podwieczorek. Raz łapał mrówki na ziemi, a myślałam, że tak robi tylko dzięcioł zielony, a raz przeszukał korę na starej uschniętej gruszy.
Przyjeżdżają do nas znajomi, więc muszę i im trochę czasu poświecić. Jako, że żar się z nieba leje największym powodzeniem cieszą się kąpieliska nad jeziorami, a jest ich tu kilka w najbliższej okolicy. Dwa nad jeziorem Jaroszewskim i jedno nad jeziorem Lutomskim w Sierakowie (strzeżone), a po naszej stronie Warty nad jeziorem Barlin w Zatomiu Nowym i nad jeziorem Piaskowym. Te dla odmiany niestrzeżone, ale za to ciche i idealne do wypoczynku. Wybieramy to znad jeziora Piaskowego, bo oprócz możliwości kąpieli, której akurat ja nie zażywam, daje możliwość wypoczynku w cieniu, obserwacji przyrody i nie zmusza do słuchania głośnej muzyki wszelakich domorosłych kapel, produkujących się na terenach plaż strzeżonych. Poza tym jezioro to jest dość odległe od turystycznych siedzib i przeważnie przebywają nad nim ludzie lubiący ciszę.
Wybieramy się rano nad jezioro całą zgrają i każdy oddaje się ulubionemu zajęciu. Mąż wędkuje, ja ganiam z aparatem (czytaj: siedzę z aparatem na pomoście), kumpela moczy się na środku jeziora, a nasze dziewczynki smażą się na słońcu. Pies Brzuszek odpoczywa od uścisków, głaskań i całusów samotnie w domu. Nie zabieramy go ze sobą ponieważ jest to piesek „wędkarz”. Przeszkadza w wędkowaniu bo siada prawie na stopach męża i obserwuje spławik albo żyłkę spinningu. Bardzo się podnieca jak mąż ściąga przynętę, a kiedy na haczyku jest ryba, Brzuszek lata, skacze i szczeka. Już dwa razy złapał się na haczyk i operacja uwalniania go kosztowała nas wiele nerwów. No i ogromnie się denerwuje jak ktoś idzie się kąpać, chyba myśli, że delikwent się utopi. Więc zostaje sam w domu i ma szanse na spokojny wypoczynek. Wszystkie fotele i kanapy ma do własnej dyspozycji, a Państwo nie widząc, nie mają pretensji o wylegiwanie się na poduszkach. Na co dzień pies ma własny stary fotel, w którym uwielbia spać pozawijany w swoje kocyki, ale kiedy Państwa nie ma w domu fotel idzie „w odstawkę” i zaczyna się łażenie po wszystkich „pańskich” meblach. A niech tam! Psu też coś od życia się należy.
Nie czytałeś innych części opowieści Babci Margolci ? przeczytaj :
Puszczańska opowieść babci Margolci (cześć I i II) Puszczańska opowieść babci Margolci (cześć III i IV )
Puszczańska opowieść babci Margolci (cześć V i VI)