Udostępnij:
Jak zapowiadałem, po raz n-ty wyruszyłem w bielskie chaszcze. Byłem bardzo zdeterminowany, ponieważ kolejne wyjście na pusto skończyłoby się niechybnie dla mnie nadwrażliwością jelita albo co gorsza, permanentnym wstrętem alkoholowym. W lesie, sucho, ale przyzwyczaiłem się – w tym roku to cholerna norma. A już gdy zaczęły do mnie docierać okrzyki w stylu: „Kazek, no chodź k…..!”, wiedziałem, że lekko nie będzie. Najpierw znalazłem opieńki (normalnie nie schyliłbym się po nie nawet):
Później podgrzybki zaczęły się pojawiać tu i ówdzie:
Węszyłem za upragnionymi prawdziwkami, ale nie było szans. Przy takim ludzkim obłożeniu lasu i tak cud, że coś wpadło w mój przepastny, wygłodzony kosz:
Z lasu wyszedłem upocony, jak letni obserwator stada, lecz szczęśliwy. Wysyp to nie jest, ale w końcu wróciłem z tarczą do domu. W sobotę kontynuuję mą szczęśliwą passę. Wszystko jeszcze przed nami
Później podgrzybki zaczęły się pojawiać tu i ówdzie:
Węszyłem za upragnionymi prawdziwkami, ale nie było szans. Przy takim ludzkim obłożeniu lasu i tak cud, że coś wpadło w mój przepastny, wygłodzony kosz:
Z lasu wyszedłem upocony, jak letni obserwator stada, lecz szczęśliwy. Wysyp to nie jest, ale w końcu wróciłem z tarczą do domu. W sobotę kontynuuję mą szczęśliwą passę. Wszystko jeszcze przed nami
Wyświetleń: 165
Udostępnij: