A ja „na wstecznym”: środa. Była tak pięknym dniem, że wbrew wszystkiemu postanowiłam udać się na z góry upatrzone pozycje, czyli w poszukiwaniu podgrzybka tęgoskórowego. Natchnął mnie do tego post Johnny’ego, który zamieścił świeże fotki tego chronionego grzybka. Ale po drodze nie omieszkałam zahaczyć o podgrzybkowe i borowikowe miejsca, w których niestety nawet nie straszyły żadne „zwłoki” jadalniaka. Nie powiem, że jest całkowite bezgrzybie, wszak są gąsówki, maślanki czy muchomory, zdarzyła się jakaś gąska siwa [niestety bez kumpelek], lakówki i wodnichy. I inne, których personalia [jeszcze] są mi obce. Zresztą decydując się na dość odległą wyprawę po południu musiałam zdecydować: albo trasa z możliwością trafienia „koszykarza”, albo azymut na tęgoskórowego – czytaj: włazimy w krzaczory. No to włazimy. Tęgoskórów wszędzie pełno, wyglądają jak jakieś omszałe stwory, a najciekawsze są te „zdetonowane”. Niestety wszystkie, skubane, solo. Podgrzybków ani śladu. Może za rok?
Chaszcze mają swój urok, zwłaszcza gdy jest mniejsze ryzyko złapania kleszcza. Wśród zwalonych drzew, gmatwaniny gałęzi i konarów ciągle coś ciekawego przykuwa wzrok. Trafiam na skupisko białoporków brzozowych, potem gmatwicę chropowatą oraz wrośniaka różnobarwnego.
Robi się późno, więc decyduję się wracać. Trochę żal, jest tak kolorowo, słońce [jeszcze] przesiewa promienie przez gałęzie. Feeria barw na drzewach liściastych jeszcze przykuwa wzrok. Jutro sobota: Panie, Panowie – na spacer, do lasu, nad wodę! Dopóki jesienna szaruga nie zapanowała nam nielitościwie. Las wzywa nas!