Ponieważ nie znoszę suszy w lesie, we wtorek po poniedziałkowym deszczyku poszłam bardziej na spacer niż grzybobranie. Niemniej „na wsjakij słuczaj” wzięłam ze sobą koszyk. Na początek znalazłam czubajkę kanię, koźlarza czerwonego, potem podgrzybka brunatnego [w dowód mu nie patrzyłam, ale wyglądał wiekowo, więc zostawiłam go „na dożywotkę” i borowika – co prawda szlachetnego, ale też zaczerwionego.
Tym ostatnim nawet fotek nie robiłam. Szłam sobie lasem pachnącym wilgocią. Ludzi nie było, ptaki śpiewały….
Robiło się coraz cieplej, komary grizzli a ja nadal mogłam sobie beztrosko wymachiwać pustym koszykiem. Już zmierzałam do wyjścia z lasu, gdy zerknęłam w stronę kozaczej
miejscówki. Patrzę
I tym sposobem małe co nieco wpadło do koszyka, który na ostatniej fotce służy jako miarka do wyeksponowania wielkości czubajki. Niestety w tle dowody głupoty ludzkiej, których zazwyczaj nie focę, bo
i
mnie biorą.
u mnie w tym roku grzybów dużo ale niestety wyjątkowo przez cały rok robaczywe:(