Właśnie dręczyłam rankiem-świtkiem Prezesa w dziale zagadek, gdy zadzwonił telefon. A że raczej propozycji pójścia do lasu nie odmawiam, już parę minut po 8. maszerowaliśmy dziarsko we trójkę w jedynie słusznym kierunku. Wczoraj trochę popadało, więc pachniało wilgocią i tą cudowną wonią jesiennego lasu, którą tak kochamy.
O, już widzę, jak błogo uśmiechają się niektóre pyszczyska.
Pierwsze podgrzybki znaleźliśmy po kilkunastu minutach. I pochwalę się: po raz pierwszy w tym roku trafiłam na wysyp. Niestety nie grzybów, ale ich amatorów.
Chociaż… gdyby tak zebrać w całość te koszyki i nieśmiertelne reklamówki, wypełnione w różnym stopniu, okazałoby się, że wcale tak źle nie jest.
Innych grzybasków, no niestety poza borowikami, nie zbrakło.
A najładniejsze były muchomory. I gładysz także podbił moje serce. [Nie powiem, że oko.
]