Po pracy, w siąpiącym leniwie deszczu, który szybko grzecznie ustał, bym mogła popazerniczyć odrobinę, wyruszyłam w kierunku lasu. Ludzi nie było. Cisza, spadające liście, grzybki, zapachy i barwy jesieni… Zaraz po wejściu między drzewa czuje się, jak „odklejają” się od człowieka problemy i stresy. Bajka.
Chciałam pójść na skróty, wskutek czego zamotałam się w jakieś chaszcze i natrafiłam na kilkanaście owocników czubajki czerwieniejącej. Akurat wczoraj czytałam o tym grzybku no i przydało się jak znalazł. Kiedy wymotałam się z krzaczorów, poszłam na moje „podgrzybkowisko”. Znalazłam przy okazji pierwsze w tym roku gąski.
Zbliżała się 16.oo i w lesie zaczęło się robić szaro, ale mój sokoli wzrok wypatrzył koźlarze różnobarwne a kilkadziesiąt metrów dalej w chaszczach, w które wcześniej nie wchodziłam, kilkanaście [nie wiem, chyba] babek w różnym wieku, ale wszystkie zdrowe, choć kilka nadjedzonych przez ślimaki. Będzie jutro smakowity sos do placków ziemniaczanych.
Na samą myśl ślinka mi cieknie.
Szkoda, że tak szybko robi się ciemno. A wolę nie myśleć, co będzie po zmianie czasu.