Pniaki-cudaki i… wrośniaki

Pniaki-cudaki i… wrośniaki
Udostępnij:
  •  
  •   
  •  

Sobota. Od rana trwa walka serca i rozumu. Serce mówi: a rzuć to wszystko w diabły, pogoda taka piękna, las czeka, baterie naładowane. A rozum na to: popatrz na te szyby. Widzisz? Nie? No widzisz! Machnęłam ręką na wewnętrzne spory i zabrałam się do roboty, odkładając wyjście na bliżej nieokreśloną przyszłość, bo pogoda miała się zepsuć. A tymczasem niedzielny poranek okazał się ciepły i słoneczny. Parę minut po 12,00 już szłam w stronę lasu i czułam się jak Janko Muzykant ze starego szkolnego dowcipu, któremu grało w uszach i wierzbinie. Akurat wierzbiny na lekarstwo, bo… No tak, zapomniałam się „pochwalić”, że mój ulubiony las jakiś furiat tak poharatał, że nie bardzo jest sens tam chodzić. Zapytacie, jakim prawem? Ano prawem własności. I z konieczności zwiedzam obce mi rewiry, trochę czuję się jak wygnaniec, trochę jak Kolumb. I jeszcze ciut jak struś-pędziwiatr, bo dość tam daleko.Idę do lasu, w którym byłam niespełna dwa tygodnie temu. Mam nadzieję, że uda mi się jakoś dostać na drugą stronę rzeczki, która jest na tyle szeroka, że przeskoczyć się nie da. Straszna susza, zeschłe liście szeleszczą, wyschłe gałązki trzaskają pod nogą i… płoszą mi motyle. Poza jedną zakonspirowaną i przyćmioną ćmą nie udało mi się „upolować” żadnej skrzydlatej istoty. W mrowisku trwa nerwowa praca, gdzieś w koronach drzew słychać rytmiczne kucie dzięcioła. Niestety dzięcioła trzeba sobie wyobrazić. :mrgreen:

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

I spotykam pierwsze interesujące pieńki. Otwiera listę ten w tonacji zielono-czarnej. Pojęcia nie mam, co to za grzybki tak wyschły, ale za to obok ich sczerniałych „zwłok” rozpoznaję zgliszczaka pospolitego. Kawałek dalej na kikucie brzozy podeschnięte porki. Postanawiam też odwiedzić kolejny pieniek, z grzybówką dzwoneczkowatą. Dla porównania zdjęcie z 10 marca i… dzisiejsze suszki. Znajduję mnóstwo wyschłych i zdeformowanych żagwi zimowych, ale krzyczą „no paparazzi!”, więc spełniam ich wolę. Można powiedzieć, że wszystko żebrze o deszcz. Niby parę dni temu padało, ale w ogóle tego nie widać. I jeszcze purchawki, nieco zabytkowe, ale odęte jak zwykle. I rozszczepki. Tym razem demonstrujące „futrzastą” stronę osobowości.Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Nad samą rzeczką rosną pojedyncze zawilce. Zastanawiam się, czy warto ryzykować wiosenną kąpiel, ale oczywiście dochodzę do wniosku, że warto. A jakieś 100m dalej udaje mi się znaleźć przejście na drugą stronę po jakimś podejrzanym konarze. I wchodzę, nie wiedząc o tym sama, do Wrośniakowej Krainy. Takich „wypasionych” okazów jeszcze nie widziałam.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Zaczynają się górki, czyli to, co góralki, nawet te nizinne, lubią najbardziej. Ta ciekawość, co zobaczy się na szczycie – to jest to! Niemniej tej siurpryzy się nie spodziewałam.

Obrazek Obrazek Obrazek

Okazało się, co ciekawe, że obszedłszy to urwisko znalazłam nadspodziewanie łagodne zejście na drogę. I tutaj dopiero, idąc koło lasu, zobaczyłam kwiaty. I co już mniej zabawne, zaczęło kropić, a po parunastu minutach lało równo! I dobrze! Ziemia wody potrzebuje, a dla rozsądnych wymyślono wszak kurtki przeciwdeszczowe i parasole. Rozsądni inaczej mają bonus w postaci wiosennego przeziębienia. A psik!!!

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Sysunia

Wyświetleń: 844


Udostępnij:
  •  
  •   
  •  

Dodaj komentarz