Nieopatrznie zapytałam rodzinę, co życzą sobie na obiad i usłyszałam: „szyszkówkową” No cóż… szyszkówkowa bez szyszkówek nie wyjdzie, a więc nie było wyjścia, tylko pakować plecaczek, aparat i zasuwać do lasu w nadziei, że tam jeszcze jakieś szyszkóweczki się znajdą. Na szczęście się znalazły: nie tak liczne i piękne jak poprzednio, trochę podsuszone, ale szyszkówkowa będzie
Za to rośnie dużo maluszków
Zbierając szyszkówki znalazłam jeszcze jednego jeleniaka sarniego w dość specyficznym towarzystwie (dentysta by się zwierzakom przydał)
Oczywiście rozglądałam się w nadziei na spotkanie smardzów, ale spotkałam tylko kilka maleństw i kilka ładnych porków brzozowych
Dopiero kiedy już, zmęczona i trochę zawiedziona, wychodziłam z lasu, rzuciło mi się w oczy na rowie coś o niezbyt eleganckim wyglądzie Dyskretnie odwróciłam wzrok, a tu patrzę: druga, trzecia… „Kurcze…” myślę sobie, Co jest? Czyżby cały zastęp sobie tu latrynę zrobił
I nagle mnie olśniło: Piestrzenica
Piestrzenica kasztanowata. Nie liczyłam, ale tak na szybko, bez szukania, było ich tam co najmniej 15.