W sobotni wczesny ranek o 5.00 wyjechałem z Krakowa. Na tą wyprawę na Słowację miałem maksymalnie 10 godzin wolnego dzięki uprzejmości Kadanki…
Miałem zaplanowane odwiedzenie 3 moich miejscówek smardzowych. W pierwszej miejscówce byłem już po 7.40, po chwili spotkałem pierwsze smardze, co nie było dla mnie niespodzianką…
Niespodzianką było to, że zaraz za mną pojawiło się dwóch „smardzowników”, jak się okazało był to Maud z kolegą… Tą miejscówkę pokazałem Maudowi wiele lat temu jak organizowałem tak zwane klubowe Smardzowania… Gdybym wiedział, że w ten sobotni ranek Maud ma ochotę przejechać ponad 300 km z miejsca gdzie mieszka… nie traciłbym czasu na jazdę do tej miejscówki.
Chwilę po przywitaniu wycofałem się z tej miejscówki i pojechałem w swoją stronę głównie w miejsca, które nie pokazywałem setkom smardzowników w czasach klubowych smardzowań.
Moje ściśle tajne miejscówki mnie nie zawiodły… zamiast koszyka zabrałem metalowe pudełeczko, które i tak wydawało mi się zbyt duże na smardzowanie po fali smardzowników z długiego weekendu. Okazało się, że pudełeczko wypełniłem na jednej miejscówce i musiałem się ratować klubową anużką.
W czasie tego sobotniego smardzowania spotkałem też inne grzyby, które między innymi posłużą na zagadki na FB.
W czasie smardzowania miałem deszcz, słońce a przede wszystkim ciszę i spokój od codziennych spraw…
Z smardzami i jedną ciemnobiałką płową wróciłem do Krakowa…
Chciałbym, jeśli miałbym znowu kilka godzin wolnego, jeszcze ostatni raz pojechać na ostanie smardze w tym roku na Słowację… ale czy mi się to uda… trudno powiedzieć…