Postanowiłam dzisiaj dać sobie mały prezent: maciupcią wyprawę do lasu. Na termometrze 2-, słońce świeci, miód malina po prostu. I bezwietrznie. Ubrałam się jak człowiek lodu [trochę przesadziłam ] i już mnie nie było. Praktycznie od wejścia do lasu rzucały mi się w oczy przyprószone posypką śnieżną grzybaski.
Oczywiście zdarzały się także grzyby jadalne – gąski, boczniaki i oczywiście mnóstwo wodnich późnych, ale stały wyprężone na baczność w okowach mrozu.
Zgodnie z założeniem poszłam spenetrować pewną kupkę gałęzi, by odnaleźć i powąchać – zgodnie z instrukcją Gonza – pewnego nadrzewniaczka – wrośniaka anyżkowego. Faktycznie pachniał całkiem sympatycznie a oprócz znalezionych kiedyś, znalazłam nowe owocniki.
Przeszłam do innego lasu. Tu królowały nadrzewne.
Ale największym hitem dzisiejszego wypadu, Panie i Panowie, były dwa… podgrzybki brunatne.
Naprawdę to ogromna frajda trafić takich dwu przyjemniaczków w… grudniu.
To na koniec jeszcze bonus: ptasie drzewo.
Było super. Polecam wszystkim [mniej lub bardziej] zdołowanym.