Trzy dni, a w każdym kilkugodzinne szwendanie się pomiędzy drzewami w poszukiwaniu wszelakiej maści grzybów choć w planach widniała misja o kryptonimie LEJKOWIEC DĘTY.
Na brak grzybów nie mogłem narzekać, ale do wysypu sprzed miesiąca duuużo brakowało. Pod nóż szły głównie koźlarze oraz kurki. Licznie reprezentowały się również maślaki (z aromatycznymi „miodówkami” na czele). Nieśmiało zaczynają pokazywać się podgrzybki – za to dobiegł końca wysyp płachetek, które to podbiły kuchnie w mojej rodzinie…
Większość grzybów niestety zamieszkała – nawet kurki miały swoich amatorów.
Mimo wielu starań żadna wrona nie zgubiła uszu i musiałem obejść się smakiem. Zamiast pierogów z lejkowcami będą z jagodami, których – podobnie jak borówek – jest w lesie jeszcze sporo.
i bonus:
śliczne grzybki, śliczne fotki;)