Stwierdziłam, że skoro deszcz zaczyna słabnąć, trzeba ze stoickim spokojem przeczekać. A że buczynę, do której odwiedzenia natchnął mnie Paweł, miałam o rzut beretem, postanowiłam zobaczyć, czy nie ma tam monetek. Tak szczerze, to przez dłuższą chwilę w ogóle o nich nie pamiętałam, bo okazało się, że rośnie mnóstwo młodych i zdrowych opieniek. W ogóle muszę tam wkrótce wrócić, bo na pniakach pojawiło się sporo grzybasów różnej maści a warunki do robienia fotek były kiepskie. Popazerniczywszy co nieco, poszłam głębiej w las. Ale najpierw etap II w fotkach.
Pogoda coraz bardziej się poprawiała. W lesie nie było nikogo, dopiero po jakimś czasie dała się słyszeć strzelanina. Pewnie brać myśliwska namierzyła jakiegoś kulawego szaraka i prała do niego bez litości – dla niego i moich uszu. Skubałam sobie podgrzybki i nie wiedzieć kiedy znowu zaczęło siąpić. Tym razem jakoś niemrawo i bez emocji. I nawet niedługo.
Na koniec zostawiłam najlepsze, czyli grzybki z Czerwonej listy. Tym razem namierzyłam: podgrzybka tęgoskórowego, stroczka leśnego, fałdówkę kędzierzawą i koźlarza różnobarwnego.
I tu mógłby być koniec, ale że jestem niekwestionowaną mistrzynią w opuszczaniu lasu „na żółwika”, bo zawsze muszę tu i tam zerknąć, to jeszcze co nieco na kartę wpada.
Nie byłoby też tego uroczego bonusika: