I cieszę się, że komu jak komu, ale Wam nie trzeba tłumaczyć, że wichura, ziąb, deszcz czy choroba nie są absolutnie przeszkodą przed grzybobraniem.
Zew lasu. Nie ma zlituj, Trzeba.
No to się wybrałam na kolejne już PZS ( „Prawie Zakończenie Sezonu„).
Bo co z mamą jedziemy do lasu, to zarzekamy się, że to już ostatni wypad. Nie wiem tylko, po co się tak okłamujemy Lasy wszelkie (i te młodniki sosnowe, i te liściaste i te mieszane) witały nas na bogato. Mnogość gatunków, aż oczy bolą. Do końca sezonu las się nie szykuje.
No, zapowiadane śniegi mogą coś jednak poknocić.
Na początek relacji coś na rozgrzewkę, ot różności uchwycone na szybko telefonem:
I przechodzimy do sedna.
Do rozkoszy słów, jakie każdy grzybnięty słyszeć pożąda: SĄ GRZYBY! Te, co do koszyka!
I to ile. I to jakie! Piękne, dorodne podgrzybki:
Ale przede wszystkim jest prawdziwy wysyp młodzików. Takich nawet wielkości paznokcia. Grzybnia się nie poddaje!
W koszyku znalazły się i opieńki:
I prawie 3 kg boczniaków! Znów szalałam z radości! To dla mnie nowy grzyb. Dotąd znany tylko ze sklepowej półki, inaczej nie był pozyskiwany
Na szczęście wiem już, jak i gdzie się za nimi rozglądać
Jako bonus przedstawiam motylka, który spać jeszcze nie chce się ułożyć:
Wróciłam do domu szczęśliwa z pełnym, wielkim koszykiem leśnych skarbów.
Nazbierałam też owoców dzikiej róży na nalewkę, więc ręce mam dziś peeełne roboty!