– Ej ty z tym koszykiem, no i po kiego grzyba go tak targasz do lasu? – usłyszałam gdzieś z góry. Uniosłam głowę i mój wzrok spotkał się z czarnymi i błyszczącymi oczkami Rudej, która przypatrywała mi się z wnikliwym politowaniem.
Może zresztą tylko mi się tak wydawało, w końcu było dość wcześnie a mocna jak kawa chyba nie zadziałała. W lesie sucho, nawet poranna rosa była jakaś niemrawa, w powietrzu czuło się nadciągający upał a strzyżaki już zaczęły swoją wredną aktywność. Szłam sobie niespiesznie, penetrując teren…
Prawie utrzymałam się w jednej tonacji kolorystycznej. Ucieszyły mnie kurki, niestety tylko 3 owocniki znalazłam mimo namiętnego poszukiwania i nawoływania ich kurzych mości.
mnie znalezisko – jakiś [tu prośba do Adminów o emotkę – barana] mądry inaczej zrobił rzeź wśród sitarzy – rosło ich tam mnóstwo i większość stare i skapciałe – wszystkie wyrwane i wyrzucone, część chyba potraktowana „z kopa”. [Dowodów głupoty nie focę z zasady.]
Szczególnie ucieszyło mnie pojawienie się rycerzyków czerwonozłotych [dla oka] i opieniek [dwie pierwsze fotki w ostatnim rzędzie – dla ciała ]. Opieńki zostały w lesie – jak widać nie były pierwszej młodości. Przy okazji – zestawiłam opieńki z wszędobylską mimo suszy maślanką i – przynajmniej mnie się tak wydaje – nie są to grzyby uderzająco podobne. A co dalej?
Koszyk prawie pusty, miała Ruda rację. Ale miło było pochodzić po lesie, nacieszyć oczy kolorami i przesiewającym się przez gałęzie słońcem, pogapić się na ptaki czy zapracowane mrówki.