Udostępnij:
Sobota nie zapowiadała się rewelacyjnie. „Mgła wisiała nad ziemią, jak strzecha ze słomy nad ubogą Litwina chatką” – jak pisał wieszcz Adam. Ale koło 9.00 zaczęły się jakieś prześwity, nawet zabłąkał się gdzieś słoneczny promień. To wystarczyło, by szybko wrzucić do plecaka: nóż, anużkę, aparat, tabliczkę gorzkiej czekolady, małą butelkę wody mineralnej i udać się na z góry upatrzone pozycje. Pogoda zaczynała się klarować. No, przynajmniej takie stwarzała wrażenie. Las powitał mnie ciszą i… dość szybko pierwszymi grzybkami. 


Ludzi prawie nie było, więc relaks był naprawdę najwyższej próby – bez „okrzyków wojennych”, które potrafią mi nieźle ciśnienie podnieść.
I las darzył grzybkami – i tymi do koszyka, i tymi „na kartę” fotopstryka.





W trakcie buszowania pogoda zaczęła się psuć. I tak się na koniec złożyło, że doszedłszy na moją opieńkową miejscówkę w tym samym momencie zobaczyłam pierwsze maluchy i… poczułam pierwsze krople deszczu. Na szczęście nie padało zbyt mocno, więc przez dłuższą chwilę pazerniczyłam młodziutkie grzybaski. Miodzio, po prostu miodzio.
Na 11 listopada już mam zmontowaną ekipę. 

Przyznam, kompletnie nie spodziewałam się takich rarytasów.
Reszta grzybków w słoikach, suszarce i galerii.


Ludzi prawie nie było, więc relaks był naprawdę najwyższej próby – bez „okrzyków wojennych”, które potrafią mi nieźle ciśnienie podnieść.




W trakcie buszowania pogoda zaczęła się psuć. I tak się na koniec złożyło, że doszedłszy na moją opieńkową miejscówkę w tym samym momencie zobaczyłam pierwsze maluchy i… poczułam pierwsze krople deszczu. Na szczęście nie padało zbyt mocno, więc przez dłuższą chwilę pazerniczyłam młodziutkie grzybaski. Miodzio, po prostu miodzio.



Przyznam, kompletnie nie spodziewałam się takich rarytasów.





Wyświetleń: 678
Udostępnij: