Wydałam sobie dziś zakaz wstępu do lasu (tylko takich słucham ) Po prostu nie wyrabiam, dom nie sprzątany od ponad tygodnia, komputer leży odłogiem, na obiad kanapki, a ja mam poważną postępującą „grzybicę”. Las oszalał, jak długo mieszkam na tej mazowieckiej wsi – takiego wysypu nie pamiętam. Zaczęło się od kurek mimo to, że było sucho w pewnym momencie (ze dwa.trzy tygodnie temu). Później ruszyły podgrzybki, a za nimi tabuny grzybiarzy. Lasy dokładnie „wyczesane”, ale co to dla wytrawnego szperacza – koszyczek za koszyczkiem. A wszystko to młode, jędrne, pochowane to pod paprotką, to przytulone do pnia.
I w końcu – prawdziwki. Tu nie ma żartów. We wtorek pojechałam w moje ulubione (niestety nie tylko przeze mnie) laski „za sklepem”, raniutko, skoro świt i w strugach deszczu, całkiem samotna w lesie zebrałam pierwszy w życiu na tych terenach kosz pełen samiutkich prawdziwków. I o dziwo, nawet duże całkowicie zdrowe. Nie to, co letnie. Dzikim tańcom i radosnym pohukiwaniom nie było końca. Na drugi dzień (środa) mąż nie wytrzymał i pojechał ze mną na tę samą miejscówkę. I znów koszyczek niewielkich prawusków. Ale spotkaliśmy Pana, widać, że zna te laski, który narzekał do nas, że taki prawdziwkowy lasek, a nic nie ma… Gdyby on wiedział, że to ja wczoraj wybrałam mu to wszystko.
Suszarkę mam „wypasioną”, czyli złożoną z sit normalnych i pozostałych po zepsutej. A i tak mąż skonstruował ramę do wieszania nad prawdziwą kuchnią kaflową opalaną drewnem, bo się nie mieściło.
Ale pomijając kurki, podgrzybki i prawe, dawno nie widziałam takiej ilości „czerwonych łbów” (a właściwie pomarańczowożółtych) na muskularnych nogach. I babki też się takie „wypasione” trafiały (zbieram tylko młode). A całe połacie lasu usłane kobiercami z różnokolorowych gołąbków, mleczai i muchomorów + setki innych. Nawet w pochmurną, deszczową pogodę wygląda to zjawiskowo.
Znów pojawiają się małe podgrzybki, w końcu wyłażą małe maślaczki, czekam jeszcze na opieńki i gąski. Nawet moja „wychodząca” kocica postanowliła chodzić na grzybki, dobrze, że miejscowi mnie nie widzieli, bo i tak mają nas za dziwaków, a tu jakaś „czarownica”…
A za oknem pada i ciepło. Po raz pierwszy mam zapas, który wystarczy spokojnie i dla mnie i dla wszelkich spragnionych grzybowych smakołyków „krewnych i znajomych Królika” – ok 70 słoiczków, 7l suszonych prawdziwków, 10l suszonych podgrzybków i całkiem spory zapasik podduszonych w zamrażarce… Czego i Wam życzę.