Gdybym miała się dziś porównać do ptaka, porównałabym się do pawia. No nie że taka urodziwa jestem, ale że dumna. Krótki i nieplanowany wypad zaistniał pod pewnymi rygorami: a/ zdjęcia robię tylko grzybowym nowinkom, żadne tam stare żagwie czy coś w tym stylu b/ zaliczam dwie miejscówki w lesie i hajda do domu c/ dopuszczam odstępstwa dla ptaków, robali, kwiatków, zwierzaczków… Ups! No to już raczej wiadomo, że tak krótko moja eskapada nie potrwa. Oczywiście najpierw poszłam obadać miejscówkę naparstniczki czeskiej. Chodzę z nosem przy ziemi, nic.
Aż tu nagle…. Bingo. Nie mam genu grzebania w ściółce, bo gdybym miała, musiałabym je wygrzebać w sobotę. Takie duże już urosły. Na razie było tylko 8, mam nadzieję, że i będzie ich duuuużo, jak w ub. roku.
Właśnie w sobotę zastanawiałam się, jak to jest, że do tej pory nie znalazłam twardnicy bulwiastej, chociaż tyle u mnie zawilca gajowego, a niewtajemniczonym powiem, że ten skądinąd uroczy grzybek w istocie jest dość wredny – żeruje na jego korzeniach i co prawda go nie zabija, ale sprawia, że więcej nie kwitnie. {Mówiłam, że ładny i wredny ] Wracając do meritum sprawy, postanowiłam bacznie przyjrzeć się miejscom, gdzie rośną zawilce. I wcale nie musiałam za bardzo się wysilać, bo dość szybko znalazłam całą kolonię twardnicy.
Poszłam jeszcze z wizytą do znalezionej ostatnio piestrzenicy i wyobraźcie sobie, został z niej kilkumilimetrowy kikucik trzonu. Czyżby ktoś/coś ją wszamał/o???
Więcej grzybków nie będzie, bo trzymałam się punktów a i b. Za to zaprezentuję odstępstwa od reguły.