Skorzystałam z okazji króciutkiego, ma jeden dzień wyjazdu w Pieniny żeby zorientować się co tam w mchach i trawach piszczy. Niestety, przez całą drogę tylko w jednej wiosce w okolicach Nowego Wiśnicza dwie kobitki sprzedawały grzyby – z tego co widziałam z okna samochodu były to mocno dorosłe prawdziwki i mało.
Pocieszając się, że były jednak doniesienia z gór i deszcze w międzyczasie przygotowałam się do wyjścia na grzybki. Mój prywatny donosiciel z Krakowa poinformował mnie gdzie ostatnio w okolicy Szczawnicy zbierał grzyby, więc mając raptem trzy godziny poszłam dokładnie w to miejsce. A wyglądało ono tak:
Jodła.
Ci, którzy chodzą na grzyby w górach wiedzą, co oznacza taki stok dla osoby w wieku mocno dojrzałym, przyzwyczajonej do szukania grzybków w mazowieckich lasach… „Wspindrałam”się, jak tam mówią na samą górę, a tu niestety zawód, nic nie ma. Schodzenie z takiego zbocza jest jeszcze bardziej up……we niż wchodzenie. A uczyłam się zbierać grzyby w górach właśnie… Zeszłam do dróżki, poszłam jeszcze wyżej i zaczęłam szukać inaczej. Wypatrzyłam na zboczu trochę kurek, weszłam i dopiero w tym miejscu cokolwiek znalazłam. A było to kilka rydzy, parę prawdziwków, pierwsze dla mnie ceglaki trochę poobgryzane i kolczaki obłączaste młode i śliczne.
Natomiast całe połacie mleczaja chrząstki – wielkie, masywne grzyby tworzące białe polanki w ciemnym lesie
Trafiłam też na stanowisko 3-4 grzybów, których nie potrafiłam sklasyfikować, więc zostały w lesie. Ogromne, rdzawokłaczkowate kuliste kapelusze z wyrazistym zapachem anyżku. Po rozmaitych poszukiwaniach skłaniam się do wersji, że to pieczarka okazała, jeśli źle trafiłam to poprawcie
W sumie zbiór niewielki, ale wyposzczonemu mieszkańcowi Mazowsza każdy grzybek pieści oko. Niżej koszyczek i to co zostało po oczyszczeniu
Ten grubotrzonowy zabrany w celach dydaktycznych
Na razie zimno i sucho, ale wciąż liczę na październikowe grzybobranie