Zdecydowanie wolę upał w lesie, niż upał w mieście, toteż mimo dzisiejszych 40 stopni wypuściłam się na rekonesans Nawet nie jest tak sucho- rosa na trawie, tu i ówdzie całkiem spora kałuża- chyba w nocy przeszła jakaś lokalna ulewa…
Jak to mówią: „ Co dobre, to albo się szybko kończy, albo w biodra idzie…” Niespodziewany rzeszowski wysyp prawdziwków też sie skończył. Wprawdzie można jeszcze sporo znaleźć, ale wyrośnięte, nadgryzione, lekko podsuszone… Już tak nie cieszą oka. Większość zresztą takich dostojnych olbrzymów trzeba z bólem serca zostawić w lesie, bo nie nadają się do wzięcia. Cóż, trzeba poczekać na następny… Ale już niebawem nów, wiec mam nadzieję, ze nie trzeba będzie długo czekać.
Ale nie jest tak źle- pojawia się coraz więcej ślicznych, młodziutkich czerwoniaczków (czerwonych kozaczków), a na ścieżkach i w rowach całe stadka młodych kurek wyglądają jak złote dywaniki.
No i całe mnóstwo dojrzałych, słodkich, soczystych i pachnących jeżyn, aż ślinka leci, jak się pomyśli, żeby je tak zerwać i upiec w drożdżówkach… Ale już na zrywanie nie miałam siły. A kupować darów lasu nie lubię, tak wiec muszę obyć sie smakiem 😥
.
Na ostatnim zdjęciu- smętny i niechetny powrót „do cywilizacji”
PS. Wspominałam, że nawet komary i kleszcze ostatnio nie dokuczają, chyba z powodu upału; dziś odważyłam się spacerować w bluzeczce z krótkim rękawkiem- nie mam ani jednego ukąszenia.