Adios podgrzybkos – takie oto miałam skojarzenie, gdy zagościłam dziś na godzinkę w moim lesie. Prawdę mówiąc nie miałam tego w planie, ot tak samo wyszło. Wzięłam tylko lnianą anużkę, nóż i aparat. Nawet przez chwilę zaświeciło słońce, gdy dziarsko maszerowałam w kierunku lasu, niestety zaraz po wejściu schowało się w bure chmury i powiem szczerze, podejrzewałam, że zaliczę pierwszy w tym roku śnieg. Jednak nie. Parę „dowodów rzeczowych”.
Podgrzybków małych w ogóle nie widziałam, do anużki powędrowało kilkanaście dorosłych owocników w dobrej kondycji, w części „opieńkowej” nie byłam, za to „nakosiłam” wodnich a nawet znalazłam koźlarza różnobarwnego – ogryzionego, ale zdrowego. Jak na godzinę [z niewielkim hakiem] uważam, że całkiem nieźle.
PS. Wodnich jest mnóstwo.