Dzisiaj i u mnie nareszcie piękna, słoneczna pogoda. A jeszcze wczoraj – „Tylko mgła, mgła, mgła…” Jak w piosence, która ostatnio mnie nie opuszcza. Tak było przez cztery dni. Mgła od czasu do czasu – czemu nie, ale żeby tak na okrągło? To już zaczynało być denerwujące. I ten przejmujący wilgocią chłód…. I jeszcze przymrozki w nocy. Załamka po prostu. Gdy w końcu – chyba oczyma wyobraźni – zobaczyłam przebijający się przez biel promyk, nie zastanawiałam się więcej. Im bliżej byłam lasu, tym bardziej byłam pewna, że ten promyk był jedynie złudzeniem, wytworem spragnionej słońca wyobraźni. Ale czy to ważne? Ważne jest to, że dałam mu się uwieść.
Oczywiście gdyby rozpatrywać ten pobyt w lesie w kategoriach „pazerniczenia”, porażka. Ale przecież grzybków nie brakuje. Wychylają swoje łepetyny z mchu, z piasku, spomiędzy igliwia. Niektóre, jak ten gołąbek, ozdobione jeszcze drobinami lodu na kapeluszach.
I tak sobie łażę pomiędzy drzewami, napawam się ciszą, spokojem, zapachem wilgotnej ściółki, kiedy… No proszę, oto i on, jedyny „koszykarz” Darowuję mu życie. A co tam, mnie wystarczyła radość z tej niespodziewanej randki.
Nie brakuje też nadrzewnych. Najbardziej spośród nich cieszy mnie niewątpliwie znalezienie pięknego zestawu rozszczepki pospolitej. Cudne są te rozpostarte wachlarzyki, od zewnętrznej strony nastroszone jak włochacze.
Co mnie smuci? To, że tak mało już kwiatów. A te, które znalazły się na mojej drodze, wyraźnie uszczknął kieł nocnych przymrozków. Taka jest kolej rzeczy, ale jednak żal…