Już w piątek myślałam w kategoriach: jak urwać się w sobotę bezboleśnie? Podgotowałam obiad tak, żeby w sobotę tylko „grule” obrać i wrzucić na ruszt, zrobiłam pranie, posprzątałam. Tak mnie niby energia rozpierała. Budzę się rano, a za oknem – o doloż moja, dolo! – chmury i zero słońca. – Śmierć frajerom – myślę pod własnym adresem – i zamiast zerwać się radośnie jakowoż skowronki, obracam się na drugi bok i… budzę w okolicach 9.00. Za oknem nadal szaro. Wchodzę w wir zajęć, a za oknem coraz jaśniej, słoneczniej. Zatem, lecimy w krzaczory!!! Lekka na razie adrenalina, ale… jakiś impuls nakazuje mi iść dzisiaj inną drogą. Na horyzoncie majaczy tajemnicze drzewo. Idę je obejrzeć. I to jest mój pierwszy dzisiaj strzał w dziesiątkę. W ogóle jakbym była mniej skromna , mogłabym powiedzieć, że dzisiejsze „chaszczowanie” było ustawicznym strzelaniem w dychę.
Porzucam w końcu moje magiczne drzewo i zmierzam na z góry upatrzone pozycje. Po prostu od jakiegoś czasu zwiększam teren moich penetracji „za wypasionym mostkiem”. Trochę jednak muszę zmienić trajektorię, by nie przeszkadzać jakiejś parce gruchającej w samochodzie. Dzięki temu trafiam kilka ciekawych grzybasków – gmatwicę, skórnika szorstkiego i żagiew zimową
„Za mostkiem” jak zwykle wita mnie ogromniasta kałuża i jakieś ni stąd ni zowąd pojawiające się strumyczki, ale dziś nic mi nie podskoczy! Wyciągam z plecaka gumowce. Teraz woda mi niestraszna. Trzeba mieć oczy wokoło głowy, by nic nie przegapić. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiają się ciekawe okazy nadrzewniaków. Jakiś ptak ćwiczy wiosenne trele, ale ukrył się dość skutecznie. Ogólnie: kolorowy zawrót głowy! Wyciągam gałęzie z pryzmy i co rusz micha mi się cieszy. Szkoda tylko, że moja wiedza mykologiczna to ser szwajcarski – same dziury. No dobra, nie jest tak całkiem tragicznie, ale chyba „obczajam” temat najwyżej na „państwową”. I to z minusem.
Szkoda, że słońce bawi się w chowanego, ale jest całkiem ciepło. Jako że dziś mam dzień „trafień”, trafiam także nad śródleśne bajorko, co nie zawsze mi się udaje.
Jestem już daleko od cywilizacji, pora myśleć o powrocie, ale tak się nie chce! Marzy mi się jakaś sarenka przed obiektywem, ale trafia się tylko szaraczek. Niestety tak śmignął, że nawet nie próbowałam go namierzyć.
Zanim dojdę do meritum , jeszcze parę okazów.
Te ostatnie maleństwa miały 1-1,5 cm może, ale ucieszyły mnie bardzo. Już naprawdę szłam do domu, ale znowu coś mnie podkusiło i skręciłam w jakieś resztki sadu, gdzie znalazłam ciekawe drzewko od góry do dołu „ogrzybione”. I teraz już naprawdę zaczęłam zmierzać do drogi, gdy… CZARKI! NAPRAWDĘ CZARKI!
I tak właśnie grzeczne dziewczynki „rozbijają bank„.
Sysunia