Dzisiejszej wyprawy nie mogłem się doczekać – niby susza i mało optymistyczne raporty z województwa, ale skoro to pierwszy wyjazd od maja – apetyt był niemały
Pierwsza miejscówka w Beskidzie Wyspowym nieopodal Limanowej. Zero ludzi, zwierząt, przyroda i ja. Grzyby głównie niejadalne/trujące ale w pojedynczych sztukach. Najwięcej znalazłem gołąbków fioletowych i winnych (jeśli chodzi o kolor). Nie znam się na nich więc nie zebrałem nic. Po godzinie focenia, wspinaczka stromym lasem, wyłożonym kamieniami. Kondycja masakryczna – jakaż wielka była radość gdy stanąłem naprzeciw bliźniaków a potem wpadł kolejny i jak się okazało, ostatni prawdziwek. Wszystkie zdrowe od stóp do głów (poza połową trzonu ostatniego), twarde jędrne, razem ponad kilogram. W drodze powrotnej dalsze focenie. Generalnie w lesie całkiem przyjemnie, miejscami wręcz mokro, potoki płyną jak w ubiegłym roku, nie zauważyłem wyschniętych koryt. Ale brakuje młodych grzybków, szczególnie koszykowców.
Druga miejscówka w drodze powrotnej do Bochni to lasy w Rajbrocie/Muchówce – tutejszy zbiór to 1 ceglasty i 3 siedziuny w różnych stadiach rozwoju. Susza niemiłosierna, wszystko trzaska jak w ognisku.
Generalnie wyjazd bardzo udany, spacerowo, pogodowo – ponad 6 godzin na świeżym powietrzu. Ale jeśli naprawdę solidnie i długotrwale nie popada – o zbiorach na suszenie czy mrożenie trzeba będzie zapomnieć.