Jak wiadomo w dniu 15 sierpnia przypada święto upamiętniające słynny cud nad Wisłą. I ja w Wigilie tegoż wyjątkowego święta miałem taki swój mały cud nad rzeką, tyle że inną. Bo po takiej suszy przy tak małej ilości deszczu śmiało można to w kategoriach cudu umieścić.
Mimo że w lesie wilgoci jest niewiele, na moim ulubionym zboczu trafiłem wreszcie na swoje pierwsze w tym roku borowiki. Trzynaście borowików ponurych, dwa kozaki grabowe, trzy zajączki i dziewięć podgrzybków złotawych.
Idąc ścieżką już z góry na zboczu zauważyłem dwa spore okazy grzybów. Z daleka nie byłem pewien jakich, ale obstawiałem że jeśli borowiki to najprawdopodobniej ponure. Rosły bowiem w miejscu w którym już przed rokiem ponuraki trafiałem. I przeczucie mnie nie myliło.
Niestety, z borowików tylko połowe udało się pozyskać, druga połowa była robaczywa. Upały zrobiły swoje. Na szczęście kozaki i podgrzybki były zdrowe. Szlachetnych ani śladu.
Szału nie było, ale biorąc pod uwage że klimat w moich okolicach przypomina już powoli klimat pustynny, dużo słońca, piekarnik i deszczu jak na lekarstwo, to ze zbioru byłem dość zadowolony.
Ogólnie za borowikami na talerzu nie przepadam. Zdecydowanie wole podgrzybki i kanie. Ale tym razem, ze względu na spowodwany długą suszą i niewielką ilością deszczu przymusowy post, jak nigdy borowiki smakowały mi wybornie.