Jak zapowiedziałem, tak zrobiłem. Przyjemny dźwięk budzika zadzwonił dokładnie w momencie, kiedy wypiliśmy kawę z Angeliną Jolie i wstawaliśmy od stolika… nieważne.
Podjechałem po Mamę i zaruszyliśmy na Korbielów. Na Oravie byliśmy punkt 7:15. Gdy opuściłem ogrzewany kokpit mojej przytulnej Corsy, dramatyzm sytuacji meteorologicznej zrozumiałem w całej rozciągłości. 4 stopnie powyżej zera dawało do myślenia. No nic, przywdziawszy gustowne gumowce, udaliśmy się na łowy. Jak zwykle na Oravie, festiwal borowików ceglastoporych, zdrowotność niemal 100 procentowa:
Mama skwapliwie zaryczała jak porzucony żubr, sygnalizując znalezienie pierwszego prawdziwka. Nauczony poprzednimi wizytami, nonszalancko penetrowałem knieje, przekonany, że zaraz zapełnię kos eduliskami. Niestety, znajdowaliśmy tylko młodziutkie osobniki o zdrowotności 80 procentowej:
Zdaje się, że jak poświeci i przygrzeje, to w następny weekend, będzie się działo. Wyszliśmy z połową koszy , większość ceglasi, podgrzybków, kolczaków i prawdziwków.
Darz Grzyb
Autor: kombiii