Pan bocian podnosił wysoko nogi, żeby zbytnio nie pomoczyć eleganckich czerwonych kozaczków. A propos kozaczków, to nadal jest ich sporo, ale zdecydowanie zmieniły się proporcje zdrowych i z lokatorami na niekorzyść tych pierwszych. W ogóle dziś miałam zamiar tylko odrobinę popazerniczyć [zamówienie na sos grzybowy do obiadu] a nastawiłam się na jakieś grzybowe „wynalazki”. Sporo czasu spędziłam z nosem przy ziemi [jak pies tropiący ], wskutek czego znalazłam parę maluchów: kubecznika, trochę śluzowców na pniach…
Koźlarze grabowe i borowiki usiatkowane. Z tych ostatnich trafił mi się taki oryginał, który przypomina mi rzecznika Jerzego z przeszłości.
I tu muszę na temat śliników, które zwę ślimorami i nie znoszę ich na równi z kleszczami, komarami, strzyżakami i innymi etatowymi uprzykrzaczami życia.
Chwytasz grzybka, by go wykręcić ze ściółki i czujesz coś miękkiego. Fuj! Niestety jest ich zatrzęsienie.
Skoro jesteśmy przy oślizgłościach to pochwalę się dzisiejszymi śluzowcami:
A skoro o grzybkach małych, to serwuję kubki dla krasnali , twardzioszka obrożowego i inne ślicznoty mini.
Pora na muchomory…
Elitarne kurki…
Zatrzęsienie łuszczaka zmiennego…
Pojedyncze owocniki mleczaja grabowo- dębowego…
I obfitość gołąbków zielonawych.
Pewnie coś pominęłam, ale aktywnie spędzony dzień przypomina o sobie opadaniem powiek. Na koniec trochę koloru…