Udostępnij:
Sobotni ranek może nie zachęcał aurą, ale nawet w burościach i szarościach poranka złoto liści kusiło uwodzicielsko.
Po wejściu do lasu na pierwszy rzut oka widziało się znowu nie grzyby, a grzybiarzy. Może nie tylu, co tydzień temu, ale „wysyp” trwa. I dobrze. Tym bardziej, że ta „leśna integracja grzybowa” i pogaduchy są sympatyczne. Wiecie, jaki działa mechanizm: tu niby się gada, a oko jakoś tak samo zasuwa w głąb cudzego kosza i penetruje. Fajna zabawa. A w lesie grzybków rozmaitych sporo. Dominują wszędobylskie lisówki, trafiają się zasłonaki, muchomory, podgrzybki brunatne, czernidłaki, gąski i całe mnóstwo leśnego „tałatajstwa”, którego niestety nie znam z imienia. A szkoda.
Nie zabrakło dziś, ku mej uciesze, skoków ciśnienia z okazji spotkań z grzybkami z czerwonej listy.
Tym razem trafiłam na cudnej urody siedzunia sosnowego a potem wpadł mi w oko [i obiektyw] od długiego czasu wypatrywany gwiazdosz, którego nasz nieoceniony Gonzo sklasyfikował [dzięki!] jako gwiazdosza rudawego. [Kurczę, literka E z czerwonej listy działa na mnie jak afrodyzjak.] Szkoda, że nie miałam więcej czasu na obfocenie go zewsząd. No cóż, chodzenie „w kupie” ma swoje plusy i minusy. W sumie wypad fajny, ale miałam nadzieję na zdecydowanie dłuższe łażenie po lesie. Kto to widział wracać z lasu przed południem? Z frustracji wzięłam się za mycie okien. W końcu, jak mawia sam Prezes, „nie samym grzybem żyje człowiek”. Ano nie.
Po wejściu do lasu na pierwszy rzut oka widziało się znowu nie grzyby, a grzybiarzy. Może nie tylu, co tydzień temu, ale „wysyp” trwa. I dobrze. Tym bardziej, że ta „leśna integracja grzybowa” i pogaduchy są sympatyczne. Wiecie, jaki działa mechanizm: tu niby się gada, a oko jakoś tak samo zasuwa w głąb cudzego kosza i penetruje. Fajna zabawa. A w lesie grzybków rozmaitych sporo. Dominują wszędobylskie lisówki, trafiają się zasłonaki, muchomory, podgrzybki brunatne, czernidłaki, gąski i całe mnóstwo leśnego „tałatajstwa”, którego niestety nie znam z imienia. A szkoda.
Nie zabrakło dziś, ku mej uciesze, skoków ciśnienia z okazji spotkań z grzybkami z czerwonej listy.
Tym razem trafiłam na cudnej urody siedzunia sosnowego a potem wpadł mi w oko [i obiektyw] od długiego czasu wypatrywany gwiazdosz, którego nasz nieoceniony Gonzo sklasyfikował [dzięki!] jako gwiazdosza rudawego. [Kurczę, literka E z czerwonej listy działa na mnie jak afrodyzjak.] Szkoda, że nie miałam więcej czasu na obfocenie go zewsząd. No cóż, chodzenie „w kupie” ma swoje plusy i minusy. W sumie wypad fajny, ale miałam nadzieję na zdecydowanie dłuższe łażenie po lesie. Kto to widział wracać z lasu przed południem? Z frustracji wzięłam się za mycie okien. W końcu, jak mawia sam Prezes, „nie samym grzybem żyje człowiek”. Ano nie.
Wyświetleń: 173
Udostępnij: