Wspominałam w temacie kulinarnym, że wybieram się na nasze hałdy, żeby trochę kalorii zrzucić.
I poszłam, tym razem łaziłam po szczytach a nie na dole niemniej rezultaty raczej mizerne, poza kiepską kondycją i szukaniem skrótów, żeby szybciej dostać się na dół.
Wplątałam się w jakieś krzaczory z kolcami czy jeżyny i już całkiem nie mogłam zejść.
Tak to ze skracaniem drogi bywa.
Z grzybów tylko nadrzewne więc bez rewelacji.
Czyreń, włochatka jasna, jakiś wrośniak, lakownica spłaszczona, uszaki bzowe, gmatwica chropowata i jakieś mniej znane.
A niżej „góry”, gdzie mi przyszło się wdrapywać. Współczuję tym wszystkim, co mają góry w swoich lasach, dobrze, że ja mam płasko.
Za to w drodze powrotnej miałam fajne widoczki nad swoim jeziorkiem, bo zachodziło słońce.