Puszczańska opowieść babci Margolci (cześć I i II)

Puszczańska opowieść babci Margolci (cześć I i II)
Udostępnij:
  •  
  •   
  •  

Ufff, wreszcie mam internet.
Powróciłam do XXI wieku. Mam kontakt ze światem.
Obiecałam, że podzielę się wiadomościami z pobytu w Puszczy Noteckiej, więc czuję się w obowiązku napisać to i owo. Ale jako, że leniwa jestem i nie chce mi się dzielić moich wrażeń na wiele różnych wątków, to postanowiłam stworzyć jeden, wspólny wątek. Mam nadzieję, że moderatorzy forum łaskawie przymkną oko, a użytkownicy przeczytają bez wielkiego wstrętu. Będzie to coś na kształt serialu brazylijskiego,długa, zapewne nudnawa, ilustrowana opowieść w odcinkach. Jeżeli ktoś to wytrzyma do końca, to będę zdumiona. A więc…

Historia ta zaczyna się pewnego późnoletniego popołudnia w roku 2012, w malowniczym podlaskim miasteczku, Drohiczynie, gdzie od paru lat uroczo spędzamy czas od wczesnej wiosny do późnej jesieni, na spacerach po okolicy, grzybobraniu, wędkowaniu i ogólnym rentierskim „nicnierobieniu”.

Obrazek Obrazek Obrazek
Trzy zdjęcia z Drohiczyna – Widok na miasto z nad Bugu. Następne to widoki z okolic Drohiczyna.

Mąż mój wróciwszy z nad rzeki, trochę zmęczony, ale usatysfakcjonowany wynikiem wielogodzinnego spinningowania, siada z kawą przed domem i zadaje mi, z pozoru niewinne pytanie:
– Fajnie tu, prawda?! Ale co by było, gdybyśmy na przyszły rok znaleźli lokum w innym rejonie kraju?
Trochę się dziwię, bo przecież tu, w Drohiczynie jest naprawdę fajnie. Miasteczko miłe. Cisza i spokój. Sąsiedzi bardzo sympatyczni. Okolica piękna. Rzeka Bug satysfakcjonująca wędkarsko i rekreacyjnie, w lesie grzybów w bród. Nawet ogródek mam i rosną w nim kwiatki, ogórki i pomidorki. Czego więcej nam potrzeba?

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
Cerkiew prawosławna w Słochach Annopolskich pod Siemiatyczami.

A ta cała przeprowadzka?! Spakować ten cały majdan – szklanki, garnki, talerze, patelnie, sztućce, meble i wszystkie te rzeczy, które normalnie ma się w domu! Zdobyć opakowania, sznurki, folie bąbelkową. A do tego pies, łódka na wózku, rower, pralka, telewizor no i cały sprzęt wędkarski mojego męża. Wszystko musi być zapakowane, zabezpieczone i nie powinno się podczas tej operacji zniszczyć. O matko! Ratunku!
Ale, jako że w filozofię naszego życia wpisane jest zmienianie miejsca pobytu tak, aby jak najwięcej zobaczyć, poznać ciekawych ludzi, popodglądać przyrodę w różnych regionach kraju, to moje zdziwienie, przerażenie i niechęć trwa tylko chwilę.
– No dobrze! Czemu nie? Tylko gdzie?
Wszędzie ładnie, ale nam do szczęścia potrzebna jest woda (wędkowanie i pływanie łódką), las (grzyby! i jagody) oraz sielski, wiejski krajobraz, w którym można będzie spacerować, podglądać przyrodę, i w którym nasz pies marki jamnik będzie mógł się wyszaleć. No i oczywiście ogrzewany dom lub samodzielne mieszkanie z ogródkiem, z wszelkimi wygodami, którego wynajęcie nie postawiłoby nas przed widmem śmierci głodowej. Inaczej mówiąc, cena wynajmu gra niebagatelna rolę.
No i zaczyna się szukanie. A to przez znajomych, a to wertowanie gazet. No i oczywiście internet. I nie jest to łatwe. Ogłoszeń o wynajmie na dłuższy okres jest bardzo niewiele, albo są zbyt wygórowane cenowo. Niektórzy właściciele, wynajmujący dom na doby (na wakacje) myślą, że przy wynajmie na rok, mogą pomnożyć stawkę dobową razy ilość dni w roku. No, a wtedy otrzymujemy cenę jak za wynajem Białego Domu, albo co najmniej Belwederu. Nooo, owszem można, czemu nie?! Ale to oferta jakby nie dla nas.
A więc szukamy! Warmia i Mazury, Suwalszczyzna, Pomorze, jeziora, morze, lasy – jeździmy, oglądamy. Wszędzie pięknie, ale wszędzie coś nam nie pasuje. Tu pięknie, ale za drogo, tu bezleśnie, tu dom w bezpośrednim sąsiedztwie chlewni na kilka tysięcy opasów, a tutaj dla odmiany dom jest typowo letniskowy i na pobyt jesienno-zimowy się nie nadaje. Zdarzył się nawet dom stanowiący swoistą składnicę rupieci, połamanych sprzętów, pustych butelek i wszelakiego śmiecia, który właściciel szumnie nazywał „rezydencją”. Fakt, położony pięknie nad samym jeziorem, w miejscu bardzo ciekawym rekreacyjnie, ale cóż, kiedy nasze poczucie estetyki było mocno naruszone przez wszechobecny bałagan, śmieciowisko i ogólną ruinę samego domu i otoczenia.

Obrazek Obrazek
Dwa ostatnie zdjęcia to widoki z „rezydencji” na Suwalszczyźnie.

Któregoś dnia znajdujemy ogłoszenie. Dom w Wielkopolsce, w Puszczy Noteckiej. W rejonie Sierakowa. Oglądamy zdjęcia. Wygląda zachęcająco. Czytamy opis, rozmawiamy z właścicielem, ale żeby wynająć trzeba dom zobaczyć. Mamy na to niewiele czasu, bo właściciele jeśli nie wynajmą, to sprzedadzą, więc jedziemy obejrzeć i stwierdzamy:
– OK! Nie jest to ideał, kupić to byśmy nie kupili, ale na wynajem może być. Wynajmujemy od wiosny przyszłego roku, a na jak długo to zobaczymy.
Postanawiamy pobyć w Drohiczynie najdłużej jak się da, a po stopnieniu śniegów przenieść się do Wielkopolski.

Puszczańska opowieść… odsłona druga

Duża operacja logistyczna, przeprowadzka z całym dobytkiem, łódką i psem marki jamnik miała się odbyć pod koniec marca, tak żeby z wczesną wiosną być już na miejscu i obserwować budzącą się przyrodę. Ale tegoroczna zima sprawia nam psikusa i śnieg w Drohiczynie zaczyna topnieć dopiero 11 kwietnia. Wszędzie płyną potoki brudnej wody. Błoto i rozmiękła glina są wszędzie. Jak się pakować i przeprowadzać w takich warunkach?

Obrazek ObrazekZima pod Drohiczynem i widok z okna w kwietniu 2013r.

Ale nie toniemy w błocie, choć niewiele brakuje, bo łódka parkująca „pod chmurką” nie chce opuścić zimowego leża i utyka w błocie. Samochód i my razem z nią. Akcja ręcznego wyciągania jej „pod górkę” (samochód się ślizga i nie daje rady) trwa blisko dwie godziny, ale w końcu pokonujemy wszelkie trudności i głupi upór przyrody nieożywionej, wszystko zostaje spakowane i załadowane do furgonu i ruszamy w drogę. Ostatecznie lądujemy na miejscu 14 kwietnia.

KWIECIEŃ
No, jesteśmy. Docieramy bez przeszkód. Pogoda dopisuje i już od Warszawy jest ładnie, słonecznie i tak jakby czuć tę spóźnioną, ale zapewne nadchodzącą wiosnę.
Tutaj, jak się okazuje, śniegu już wcale nie ma i jest sucho, ale wiosny jeszcze nie widać. Wszystko szare i bure, ale przynajmniej nie ma błota, które w ostatnich dniach w Drohiczynie bardzo dało nam się we znaki.
Możemy spokojnie wyładować rzeczy częściowo na podwórku, a częściowo w garażu i zająć się sukcesywnym wnoszeniem ich do mieszkania, w stosownej kolejności zależnej od potrzeby i możliwości. Mieszkanie jest w zasadzie umeblowane, ale nie odpowiada nam konfiguracja mebli, więc pierwsze nasze czynności polegają głównie na ich przestawianiu. Uff. Dość niewdzięczne zajęcie dla starszej pani. Marzy mi się gorący prysznic i nie mniej gorąca herbata z cytryną, ale na to jeszcze za wcześnie. Najpierw trzeba podłączyć bojler, poczekać aż woda się podgrzeje, wśród paczek i pudeł znaleźć stosowne, w którym są szklanki, czajnik, herbata i koniecznie (!) cukier dla mego męża.
Jest wieczór. W mieszkaniu zimno jak w psiarni mimo rozpalonego ognia w piecach. Siedzimy w swetrach i bluzach przy gorącej herbacie, wśród pudeł i paczek, meble stoją na swoich docelowych miejscach, ale ja mam już kompletnie siły. A myślałam, że całe rozpakowywanie zajmie mi jeden dzień. Naiwna idiotka! Ot, co. Postanawiamy iść spać, a całą resztę rozpakowywania przełożyć na jutro.

Pierwsze dni zajęte mamy paleniem w piecach (dom jest mocno wyziębiony po zimie), rozpakowywaniem, sprzątaniem, ustawianiem, zagospodarowywaniem, ale też i poznawaniem okolicy.
Działka jest duża, piaszczysta i trochę zaniedbana. Ogrodzenie starym (oj! bardzo starym) płotem ze sztachet pozostawia wiele do życzenia. Ponad połowa zarośnięta jest drzewami i krzewami posadzonymi bezładnie, za gęsto, bez sensu i bez pomysłu. Jabłoń obok świerku, obok grusza, śliwa i leszczyna. Żywopłoty z ligustru i śnieguliczki. Gdzieniegdzie forsycje, rododendrony i inne trudne do nazwania. W narożniku rośnie gęstwina akacji i zdziczałych wiśni. Już sobie wyobrażam ile tam będzie ptaków wiosną. Jest tu kilka sosen, włoski orzech, jarzębiny, modrzewie. Jest też sporo moich ukochanych brzóz, a wszystko to poprzeplatane dzikimi różami, tawułkami, jaśminem i czeremchą. Chaos niesamowity, czy możliwe żeby właściciele tak chcieli?
Wybieram się na rekonesans i stwierdzam, że gęstwina i różnorodność krzewów jest wręcz wybranym miejscem bytowania przeróżnych przedstawicieli miejscowej fauny. Znajduję porozbijane skorupy orzechów włoskich i laskowych, kilka zeszłorocznych ptasich gniazd, a w zacisznym zakątku ślady ucztowania jakiegoś mięsożercy, zapewne lisa, trochę piór i kilka kurzych kostek. Domyślam się, że orzechy podjadała wiewiórka lub ewentualnie jakieś krukowate, ale gniazda stanowią dla mnie nielada zagadkę. Ciekawa jestem jakież to ptaki będą mieszkały obok nas.
Dom spory, czasy świetności mający już dawno za sobą, ale spokojnie nadający się do spędzenia w nim miłego pobytu. Dwa pokoje, kuchnia, duża łazienka i mała spiżarka. Wszystko co potrzeba. Ciepłą atmosferę zapewniają piece w każdym pomieszczeniu, w pokojach kaflowe, a w kuchni i łazience piecyki typu „koza”. Wieś maleńka, położona pomiędzy Wartą a kilkoma jeziorami, otoczona z trzech stron lasem.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Widok z naszego podwórka na Kobylarnię, najładniejszy dom w Kobylarni, nasze podwórko z domem, kapliczka przy wjeździe do Kobylarni.

Wybieramy się na pierwszy spacer. Najpierw po wsi, która składa się z sześciu pracujących gospodarstw rolnych i dziesięciu działek typu letniskowego. Ludzie zajęci swoimi sprawami, psów latających luzem, na szczęście niewiele. Cisza i spokój.

Wyświetleń: 523


Udostępnij:
  •  
  •   
  •  

Dodaj komentarz