Żeby połączyć przyjemnie z pożytecznym, wybrałam się „do źródła”, dosłownie Już kiedyś wspominałam o takim miejscu pod Rzeszowem, gdzie jest źródełko wody, przez wielu uważanej za cudowną, albo przynajmniej leczniczą. Ile jest w tym prawdy nie wiem, ale z całą pewnością jest lekko mineralizowana i smaczna. Jak w każdy dzień weekendowy na parkingu sporo aut, a przy źródełku kolejka, każdy z kilkoma dużymi pojemnikami na wodę. Przy okazji udało mi się sfocić panoramę Rzeszowa, choć widoczność nie najlepsza.
Zaskoczyło mnie, że w lesie było biało, a ziemia zamarznięta na grudę. Nawet lepiej, bo na rozmarzniętym błocie to łatwo jest tam zjechać niż zejść do tego wąwozu Tuż przy kapliczce znalazłam duże kępy łycznika ochrowego w śniegowych czapach, dalej kisielnicę kędzierzawą, kępki łzawnika rozciekliwego, chyba drewniaka szkarłatnego w różnych stadiach, próchnilca gałęzistego i coś, co wzięłam za maczugowatego, ale po bliższym przyjrzeniu się nie jestem pewna.