W nawiązaniu do sprawy pojawienia się na świecie takich właśnie osób jak agent Pokrowski czy Kaspar Hauser sugeruję, że ludzie znikają w sposób niewyjaśniony z tego świata. W mojej pracy pt. „Projekt Tatry” oprócz opisów obserwacji Nieznanych Obiektów Latających nad Tatrami i terenami do nich przyległymi, pisałem także o niezwykłych przypadkach zaginięć osób, które poszły w góry i już nigdy nie wróciły, względnie ich poszukiwania nie dały żadnych rezultatów. Trzecią ewentualnością jest znalezienie ciał tych osób, ale w okolicznościach – mówiąc delikatnie niezwykłych…
Dziewczyny – gdzie jesteście?
Zainspirował mnie do tego artykuł zamieszczony w „Gazecie Krakowskiej” z dnia 6 listopada 2009 roku dotyczący zaginiecia w okolicach Zakopanego dwóch dziewczyn: Anny Semczuk i Ernestyny Wieruszewskiej, a który przytaczam tutaj bez skrótów:
Piętnaście lat pewnego śledztwa
Porwane przez handlarzy żywym towarem, uciekły za granicę, a może zaginęły w górach? Do dziś nie wiadomo, co się przytrafiło dwóm licealistkom z Warszawy, które w tajemniczy sposób przepadły w Zakopanem. Dokładnie w 15. rocznicę wszczęcia śledztwa w sprawie ich zaginięcia o Annie Semczuk i Ernestynie Wieruszewskiej - pisze Artur Drożdżak.
Poszły i nie wróciły…
Ernestyna i Ania do Kościeliska przyjeżdżają 22 stycznia 1993 r., mają rezerwację w prywatnej kwaterze. Ernestyna była tam wcześniej z oazą, miejsce sprawdzone, wygodne, tanie. Obie chodzą po górach. 26 stycznia o godzinie 9.00 rano wychodzą bez pożegnania, dwadzieścia minut później wsiadają do autobusu do Zakopanego, docierają na dworzec i tam ślad się urywa, rozpływają się jak duchy. Rocznie w Polsce ginie 10 tys. ludzi. 100 nigdy się nie odnajduje, dziewczyny dołączyły do tego grona. 27 stycznia rodzice licealistek dostają wiadomość, że dziewczyny dzień wcześniej wyszły z pokoju i nie wróciły. Gospodyni miała im powiedzieć, by nie wybierały się w Tatry.
- Uważajcie, bo duje - ostrzegła je. Odpowiedziały, że tylko jadą na dworzec kupić bilet lub z kimś się spotkać.
- Przyjechaliśmy tam natychmiast. W pokoju były rzeczy dziewczyn: paszport, pieniądze, aparat małoobrazkowy marki Rico - wspomina Krystyna Wieruszewska, matka. Wstępnie zostaje wykluczona pierwsza wersja zaginięcia dziewczyn: wyprawa w góry. Nie wzięły ciepłych rzeczy, gorącej herbaty. Tego dnia padał mocny śnieg. Zawiadomiono TOPR, który śmigłowcem penetrował góry. I nic. Miejscowe Radio Alex nadało komunikaty o poszukiwaniu licealistek, do roboty wzięta się policja. Pojawiła się inna wersja zdarzeń; dziewczyny wyjechały z Zakopanego i uciekły za granicę. Ale bez paszportu? Wersja upadła. Wychodząc z kwatery, wzięły tylko mały plecak, zostawiły pieniądze, bieliznę osobistą, kosmetyki. Świadkowie są zgodni: dziewczyny nie mają konfliktów z rodzicami, są z nimi bardzo związane i kochane.
Kolejna wersja: uciekły do sekty.
- Sprawdzaliśmy to bardzo dokładnie, przejechaliśmy Polskę wzdłuż i wszerz, gdzie my nie byliśmy. W 1993 r., by szukać córki w sektach, założyliśmy nawet Ruch Obrony Rodziny i Jednostki - opowiada Krystian Wieruszewski. Szefowa Ruchu Anna Łobaszewska potwierdza genezę jego powstania. - Teraz bardziej pomagamy ludziom wykorzystanym przez sekty, uwikłanym w ich działalność, zmanipulowanym.
Porwane? Zabite?
- Wtedy po raz pierwszy padło podejrzenie: porwane - wspomina policjant przed laty zaangażowany w śledztwo. Do tej wersji jest przekonany Robert Leśniakiewicz, emerytowany już funkcjonariusz Straży Granicznej, w której pełnił służbę w latach 1987-94. Na swojej stronie internetowej snuje pewne przypuszczenia co do losów Ernestyny i Ani.
- Zostały porwane przez członków albańskiej czy serbskiej mafii zajmującej się dostarczaniem Polek, Słowaczek, Czeszek, Ukrainek czy Rosjanek do włoskich, austriackich czy niemieckich burdeli.
- W ramach prowadzonego przeze mnie rozpoznania realizowanego poprzez tzw. „biały wywiad” na terenie Słowacji udało mi się uzyskać informacje o rozbiciu przez tamtejszą policję serbsko-albańskiego gangu zajmującego się handlem kobietami. Niestety, mój raport w tej sprawie poszedł do kosza, bo wedle oficjalnego poglądu moich szefów, mafii w Polsce nie było i nie ma, a to był błąd - przekonuje były pogranicznik.
Dziewczyny mogły się podobać. Ernestyna jest o trzy miesiące młodsza od przyjaciółki. 170 cm wzrostu, długie rude włosy, niebieskie oczy, okulary. Ania niższa, zielonooka blondynka. Ona bardziej przykuwa uwagę, ma w sobie jakiś magnetyzm. Piekielnie inteligentna, gra na pianinie.
Wychodząc z kwatery, wzięły tylko mały plecak, zostawiły pieniądze, bieliznę, kosmetyki.
Rozważano także wersję zabójstwa. - Były przypuszczenia, że zostały zabite i zakopane w ogrodzie na posesji, gdzie mieszkały. Policja miała informacje o tym, że syn gospodarzy groził jednej z nich - przypomina sobie Stanisław Staszel, zakopiański prokurator, który wykonywał pierwsze czynności w tej sprawie. To się jednak nie potwierdziło, zwłok nie znaleziono. Inny zabójca ? Potem pojawił się wątek Pawła H., który kilka lat później zamordował w Zakopanem turystkę i jak się okazało, wcześniej często przyjeżdżał w góry.
- Nie znam ich, mogłem je spotkać przypadkowo, gdy bywałem w Tatrach - zeznał Paweł H., gdy pokazano mu fotografie licealistek. Kiedy badano go na wariografie, nie drgnął mu żaden mięsień. Teraz mężczyzna odsiaduje dożywocie za zabójstwo turystki w Dolinie Chochołowskiej. Sprawdzano nawet trop Marca Dutroux, pedofila i mordercy z Belgii, który w tym czasie bywał na Słowacji i w Polsce. I to nic nie wniosło do sprawy.
W Kościelisku pamiętają
- Panie, to już tyle lat minęło. Kto to pamięta o tych dziewczynach? - tak mieszkańcy Kościeliska reagują na pytanie o zaginione licealistki. Pan Erwin przycina gałęzie i kwiaty w ogrodzie, cieszy się z jesiennego słońca, ma 83 lata, ale zaginione kojarzy.
-Różne słuchy tu były o tych dziewczynach, może faktycznie zostały porwane - zastanawia się. Wie, że ich rodziny co pewien czas tu przyjeżdżają. Szukają śladów, pytają ludzi. może ktoś sobie coś przypomni, odkryje. I nic.
-W ich samobójstwo nie wierzę, źli ludzie im coś zrobili. One ładne były, ich twarze pamiętam z plakatów - mówi pan Erwin. Kieruje do domu, z którego wyszły w drogę, stojącego na komu maleńkiego przysiółka Pitoniówka. Okazały drewniany budynek jest prawie pusty, bo gospodarze już zmarli, został ich syn Staszek, chwilowo nieobecny.
- Może jeszcze on coś pamięta, a może nie. Może coś powie albo nie będzie godoł, jak mu się zechce - filozofuje jeden z sąsiadów.
Swoją teorię na temat zniknięcia licealistek ma 81-letni Tadeusz Andrzejak, mieszkaniec Koścteliska.
- Poszły w góry i przepadły, a bo to pierwszy raz ktoś tam znika? Poczekamy jeszcze z 10 lat, to się ich kości znajdą. Tylko szkoda rodziców, choćby świeczkę mogliby zapalić na grobie swoich dzieci, a tak to co, bieda - mówi i zaraz dorzuca: - Niech pan napisze, że ja to ceper, bo sprowadziłem się tu po ślubie w latach 50. Spod Łodzi jestem -dodaje z uśmiechem.
Jasnowidz nie pomógł
Śledztwo zeszło na manowce. Policja dostała dziesiątki sygnałów, że dziewczyny były widziane w różnych miejscach w kraju. Rozpoznała je szaletowa w Zielonej Górze, księgowa w Częstochowie, kontroler biletów w Nowym Targu, kelnerka w Szczecinie, a także turyści w dalekiej Hiszpanii i San Marino.
-Prosiliśmy o pomoc kilku jasnowidzów. Nie było dwóch identycznych relacji - wspomina Krystian Wieruszewski, ojciec zaginionej.
Jasnowidz Karol W.:
-Obie nie żyją, jedna ma pękniętą czaszkę, druga zmarła ze strachu na serce, leżą gdzieś koło schroniska w Morskim Oku. Jasnowidz Krzysztof J. - Te dziewczyny poszły w góry w towarzystwie trzech chłopaków - tak zobaczyłem podczas wizji. Około 4 km od Zakopanego jest taki trudny szlak zakończony urwiskiem, kanionem głębokim na około 300 m. Według mnie, one zostały zepchnięte do tego kanionu. Jasnowidz III:
- Dwóch gości chciało je wywieźć do Austrii.
Jasnowidz IV: - Żyją, ale są osobno. Ernestyna w Zakopanem, Ania na północ od Warszawy.
Rodzice i policja dotarli też do ludzi z półświatka. Prokuratura uważała że to najbardziej prawdopodobna wersja; porwanie, a potem wywiezienie do pracy w agencjach towarzyskich zagranicą. Padły nazwiska, pseudonimy: Igła, Czarny Sylwek, Rico, Grisza. Sprawdzano każdy trop, bez rezultatu.
Ma nadzieję
- Policjanci co pewien czas się do nas odzywają. Gdzieś znajdują kości, czaszki, proszą nas o próbki DNA. Nigdy nie odmawiamy, bo ciągle mamy nadzieję. Na co ? Że córka się odnajdzie - mówi Krystyna Wieruszewska. Ostatnio proszono ją o zdjęcia, by wykonać wizualizację córki, która teraz miałaby 34 lata. Zgodziła się. Stanisław Staszel prokurator z 26-letnim stażem, uważa, że w zaginięciu 18-latek to nie ludzie mają swój udział. - Raczej góry. Pamiętani, że mieliśmy świadka, który widział je jak szły w stronę Doliny Małej Łąki. Myślę, że to Tatry skrywają mroczną tajemnicę Ernestyny i Ani - mówi. I jest przekonany, że przez przypadek zagadka kiedyś zostanie rozwikłana, a rodziny dziewczyn odetchną z ulgą.
* * *
Tyle autor artykułu w „Gazecie Krakowskiej”. Od siebie dodam, że obie dziewczyny nie są pierwszymi ani ostatnimi zaginionymi bez wieści w górach. W „Projekcie Tatry” opisałem kilkanaście tego rodzaju przypadków, w których ludzie poszli w góry i… - wszelki ślad po nich się rozmywał, a oni sami jakby rozpływali się wśród skalnych ścian, głazów i kosówki…
Z archiwum PROJEKTU TATRY
Ale nie – czasami znajdowano ich ciała. Ale zawsze w bardzo dziwnych, wręcz tajemniczych okolicznościach sugerujących działanie jakichś sił wyższych czy pozaziemskich! Pozwolę tu sobie zacytować szerokie fragmenty „Projektu Tatry”, by pokazać Czytelnikowi, z czym tak naprawdę mamy do czynienia:
[Tego rodzaju wypadki w górach] Ogólnie rzecz biorąc, wpisują się w dwa schematy:
SCHEMAT A – czyli niewyjaśnione zgony w górach;
SCHEMAT B – czyli zaginięcie osoby czy grupy osób w niewyjaśnionych do końca okolicznościach. Pewnym podzbiorem wydarzeń w obu tych SCHEMATACH jest sytuacja, w której znaleziono zwłoki zaginionego w Tatrach dopiero po pewnym czasie i to w miejscu, w którym szukano ich wielokrotnie i to bardzo intensywnie. Podzbiór tych wydarzeń jest oznaczony hasłem Rip van Winkle, na cześć bohatera jednej z bajek Washingtona Irwinga, który usnął i obudził się po dwustu latach...
Oczywiście przypadki tego rodzaju musiały zdarzać się częściej i wcześniej – zwłaszcza pośród ludności miejscowej i poszukiwaczy z Bractwa św. Wawrzyńca, ale dopiero turystyka masowa i zorganizowana nadała temu zjawisku znaczący wymiar. Jest to wymiar do dziś dnia nie rozwiązanego problemu w oparciu o normalną (czytaj: ortodoksyjną) naukę. A wszystko zaczęło się od lata 1912 roku...
... kiedy to pod zerwami Wielkiej Turni w Tatrach Zachodnich, znaleziono po miesięcznych poszukiwaniach zwłoki 20-letniej studentki ze Lwowa – Aldony Szystowskiej. Ani ratownicy TOPR, ani lekarze nie mogli ustalić przyczyny śmierci. Trudno przypuszczać, że młoda kobieta zmarła, ot tak sobie – sama od siebie. Takie rzeczy się po prostu nie zdarzają. Nie znaleziono na jej ciele śladów walki czy przemocy. Zagadka nie rozwiązana od 88 lat. Pierwszy przypadek typu Rip van Winkle. Do tego wypadku jeszcze powrócimy.
Tragedia w Dolinie Jaworowej. Ten niesamowity wypadek zdarzył się w dniu 3 sierpnia 1925 roku. Mały zespół rodziny Kaszniców w składzie 3 osób plus student Wasserberger schodził z Lodowej Przełęczy do Jaworzyny (Javoriny). Pogoda była bardzo zła, wiał silny wiatr i zacinał chłodny deszcz. Czworo ludzi przeszło koło Lodowych Stawków, gdzie po chwili t r z e j m ę ż c z y ź n i w różnym wieku i kondycji fizycznej naraz z a s ł a b l i . A po chwili, zanim Maria Kasznicowa zdołała się połapać w sytuacji, z minuty na minutę z m a r l i ! na miejscu żywa pozostała jedynie Kasznicowa, która nie potrafiła podać przyczyny śmierci swego męża, syna i towarzysza podróży... Śledztwo wdrożone przeciwko niej rychło umorzono z powodu braku dowodów.
Wysunięto kilka hipotez:
Po pierwsze: Nieszczęśnicy zostali uduszeni przez silny wiatr spadający z Lodowej Przełęczy, ale zatem dlaczego ocalała Maria Kasznicowa?
Po drugie: Zmarłym zaszkodził wypity uprzednio alkohol. Tak, ale koniak pił jedynie starszy Kasznica i Wasserberger. Kasznica junior powinien ocaleć...
Po trzecie: Wszyscy ponieśli śmierć z wyczerpania, ale dlaczego tylko mężczyźni?
Po czwarte: Zadziałał tu silny stresor wywołujący zawał serca czy udar mózgu. Obiekcja jak wyżej...
Jak dotąd, to nie znaleziono ż a d n e g o zadowalającego wyjaśnienia tej ponurej tajemnicy!...
Pewną propozycję rzucił znany miłośnik Tatr, poeta i artysta malarz – pan Bronisław Kłosowski z Zakopanego. Upatruje on przyczyn tragedii zespołu Kaszniców w synergicznym działaniu zmęczenia, stresu i złej pogody z lecącym w dół ciśnieniem atmosferycznym (wiał wtedy wiatr halny), co spowodowało gwałtowny skurcz naczyń krwionośnych na obwodzie i skokowy wzrost ciśnienia krwi w komorach serca, a w dalszym ciągu śmierć wskutek hipertonii... No cóż, na bezrybiu i rak też ryba – być może to jest jakieś wyjaśnienie tej ponurej zagadki – pierwszej, ale nie ostatniej tego rodzaju, bo...
... w kilka lat później, a dokładnie w dniu 17 kwietnia 1933 roku, w podobnych okolicznościach umiera na Galerii Gankowej słynny taternik z Poznania – Wincenty Birkennmajer. Jego śmierć była szokiem dla taternickiego światka i jest ona w dalszym ciągu tajemnicza, mimo kilku prób wyjaśnień i faktu, iż ostał się jego towarzysz od liny – Stanisław Groński.
Także w tym przypadku jego śmierci towarzyszyły podobne symptomy, jak w przypadku Kaszniców i Wasserbergera. Najpierw skrajne wyczerpanie, a potem śmierć w kilka minut. Co ciekawe – towarzysz Birkennmajera – Groński to przeżył, mimo szalejącej kurniawy, która wedle wszystkich praw logiki także jego powinna pozbawić życia, a jednak nie zabiła!...
Stanisław Groński też mógł powiedzieć o śmierci towarzysza, co Maria Kasznicowa, to znaczy nic. I jeszcze jedno – obaj wspinacze mieli halucynacje – czy były one wynikiem wyczerpania i straszliwego stresu, towarzyszącemu już nie tyle pogoni za wyczynem sportowym, ale wyścigiem ze śmiercią? Bardzo możliwe, ale... – ze względu na te tu wymienione punkty styczne z innymi wypadkami, uznałem za stosowne włączyć i ten wypadek w dossier PROJEKTU TATRY.
Bolesław Chwaściński w swej książce pt. „Z dziejów taternictwa”, Warszawa 1979, opisuje pewien epizod z czasów II wojny Światowej. Chodzi tutaj o tajemniczą śmierć dwojga kurierów Armii Krajowej: Ady Kopczyńskiej i Władysława Gosławskiego, która miała miejsce w marcu 1940 roku. A oto co pisze sam Chwaściński:
...Ada Kopczyńska i [Władysław] Gosławski wyszli z Zakopanego w marcu 1940 roku. W przeddzień Gosławski poszedł do Dzianisza po zakup koron czechosłowackich, gdzie w czasie noclegu zatruł się czadem. Mimo tego, następnego dnia poszli w góry...
Szli [oni] w grupie sześcioosobowej przez Małą Łąkę na Przełęcz pod Kopą Kondracką. Po drodze, gdzieś na Małej Łące zobaczyli patrol niemiecki, zaczęli iść szybko pod górę, co ich bardzo wyczerpało. Warunki były ciężkie – kopny, świeży śnieg i zimno. Ada Kopczyńska i Gosławski zatrzymali się na Przełęczy, a reszta w rozsypce zbiegła w dół, do Doliny Rozpadliny (po stronie słowackiej). Zatrzymali się przy szałasie na Polanie pod Jaworem. Gdy Kopczyńska z Gosławskim nie nadchodzili, wrócili na górę i znaleźli martwego Gosławskiego i na pół przytomną Kopczyńską. Zaczęli ją znosić, ale kilkanaście metrów niżej zmarła.
I znowu jakże znajome symptomy! Szybkie wyczerpanie i śmierć. O ile od biedy można zgon Gosławskiego przypisać skutkom zaczadzenia, o tyle śmierć Kopczyńskiej jest zupełnie zagadkowa. Zrozumiałe jest to, że szybki marsz na Przełęcz pod Kopą Kondracką mógł ją wyczerpać, ale z drugiej strony ich szybki marsz był nieuzasadniony, bowiem patrol Grenzschutzu był na Małej Łące i musiałby on sforsować tak jak oni Przełęcz Kondracką, albo wspinać się na Kopę Kondracką by ich dopaść, co zresztą wyszłoby na jedno... Oboje, a właściwie cała szóstka musiała się orientować w sytuacji na tyle, by ocenić ją na trzeźwo i nie podejmować zgubnego dla Kopczyńskiej i Gosławskiego biegu pod górę. Czyli m u s i a ł a być inna przyczyna tego wściekłego biegu. Pytanie: j a k a ? pozostaje do dziś dnia bez odpowiedzi... Może zmykali oni przed... NOL-em sądząc, że mają do czynienia z niemieckim samolotem rozpoznawczym? Hipoteza karkołomna, ale nie taka znowu głupia, bo właśnie w rejonie Czerwonych Wierchów NOL-e niejednokrotnie się obserwowało!...
I ponownie Czerwone Wierchy. Gdy dawno umilkły salwy II wojny światowej, w dniu 30 lipca 1945 roku, w masywie Czerwonych Wierchów zaginęła bez wieści Antonina Kwiatkowska. Długotrwałe poszukiwania prowadzone przez TOPR i wojsko spełzły na niczym. Nie znaleziono ani żywej kobiety, ani jej zwłok. Istnieje możliwość, że Antonina Kwiatkowska po prostu dokonała NPG i poprzez Tatry i Słowację przedostała się do amerykańskiej Zony Okupacyjnej i dalej na Zachód, jednakże działania operacyjne utworzonego później WOP i UBP dały wynik negatywny. Także Horska Služba i OOŠH CSRS niczego o niej nie wiedziały. Wygląda na to, że Antonina Kwiatkowska rozpłynęła się w skalnym gmachu Czerwonych Wierchów, jak bohaterki „Pikniku pod Wiszącą Skałą” z książki Joan Lindsay i filmu Petera Weira...
Symbol Zakopanego i w ogóle Tatr Polskich, nasza święta góra, majestatyczny Giewont okazał się nieszczęśliwym dla obywatela Niemieckiej Republiki Demokratycznej, 28-letniego Horsta Hagenbartha, który w dniu 22 czerwca 1959 roku zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach na jego północnej ścianie.
Tego Niemca szukano dość długo, ale ci, którzy choć trochę znają Giewont wiedzą, jakie potrafi sprawić trudności, wiedzą jakim problemem jest znalezienie tak drobnego obiektu, jakim jest ciało człowieka na 600-metrowej ścianie, która jest nachylona pod kątem 75 - 85° i powyginana we wszystkich możliwych kierunkach, a na dobitkę zbudowana przez Naturę z okropnie śliskich po deszczu czy rosie ławic wapiennych... Być może – jak twierdzi stary ratownik TOPR i oficer Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Kraju – mjr mgr Józef Michalec z Zakopanego – ciało Hagenbartha „objawi się” kiedyś na skale za jakieś pół wieku – jak to czasami bywa w przypadkach typu Rip van Winkle. A jak na razie, to jest on uznany za zaginionego bez wieści i w nieznanych okolicznościach.
Znowu słowackie Tatry Wysokie i ponownie fatalna Galeria Gankowa. 18 września 1965 roku dwaj polscy wspinacze: Edward Hełpa – lat 21 i Janusz Flach – lat 37, zostali znalezieni u podnóża Ganku. Ich zwłoki połączone były liną. Wszystko wskazywało na zwykły wypadek taternicki, ale bliższe dochodzenie go wykluczyło! Wyglądało na to, że obaj nieszczęśnicy odpadli od ściany lub spadli z Galerii Gankowej z nieznanych przyczyn.
I jeszcze raz zwłoki polskich turystów po słowackiej stronie granicy. Tym razem wypadek miał miejsce w Dolinie Cichej, a jego ofiarami byli: Teresa Kowalik – lat 28 i Włodzimierz Czerwiński – lat 31. ich zwłoki znaleziono w dniu 27 grudnia 1965 roku, w Żlebie pod Zakosy, oddalone od siebie o 1,5 km. Przyczyną śmierci było najprawdopodobniej zamarznięcie, ale ratownicy TOPR i lekarze nie byli tego pewni do końca, i ze względu na to wypadek ten zamieściłem w dossier PROJEKTU TATRY. Ich śmierć nadal pozostaje ponurą tajemnicą gór...
Ponownie Czerwone Wierchy. W Dolinie Mułowej ratownicy TOPR znaleźli w dniu 6 października 1970 roku zwłoki 33-letniej Danuty Cywińskiej. I tak jak w przypadku Aldony Szystowskiej, nie mogli oni ustalić przyczyny jej śmierci. Nie był to ani upadek z wysokości, ani wyczerpanie, ani wychłodzenie organizmu czy atak serca... Wyglądało na to, że Danuta Cywińska niewiadomym sposobem zeszła na dno Doliny Mułowej i tam po prostu zmarła. Zmarła nienaturalną śmiercią naturalną – jak paradoksalnie wynika z zapisków ratowników w „Księdze Wypraw TOPR”. Bez żadnej określonej przyczyny. I dlatego właśnie umieściłem ten przypadek w dossier PROJEKTU TATRY, bo kwalifikował się do tego, jak mało który.
Niemal w rok później, bo 5 września 1971 roku w rejonie Czerwonych Wierchów zaginęła bez wieści i w nieznanych okolicznościach 44-letnia Teresa Kużel. Ponoć – tak jak Kwiatkowską – widziano ją w okolicy Kopy Kondrackiej i od tej pory wszelki ślad po niej zaginął. Nie zatrzymano jej na Słowacji, nie dała znaku życia za Żelaznej Kurtyny... Po prostu rozpłynęła się w powietrzu wśród rudych sitów i traw stoków Czerwonych Wierchów.
Interesującą hipotezę wysunął inż. Jerzy Łatak, którego teoria zasadza się do istnienia w lasach reglowych Tatr Zachodnich mikro-jaskiń, których otwory wylotowe są przykryte gałązkami i liśćmi – zupełnie niewidzialne dla nierozważnego spacerowicza. Gdy taki spacerowicz wejdzie na taki otwór, ten otwiera się i człowiek wpada w mikro-jaskinię na głębokość 3 – 5 m, łamie kończyny i... – i to już koniec dramatu – nie mogąc się wydostać po prostu umiera z głodu, chłodu, wycieńczenia, wychłodzenia, bólu czy wykrwawienia... Nikt nie usłyszy jego krzyku, bo pionowe ściany studni kierują go prosto w niebo, w zenit. A potem już tylko delikwent może czekać na śmierć, która jest wybawieniem od straszliwych męczarni. A tymczasem trwają poszukiwania i w końcu taki delikwent zostaje wciągnięty na listę porwanych przez UFO...
CB-radio czy telefon komórkowy też zdaje się psu na budę, bowiem ultrakrótkie fale radiowe mają słaby stopień ugięcia i idą w zenit, a nie do przekaźnika czy odbiornika, tak wiec wpadając w mikro-szczelinę abonent znika z horyzontu radiowego sieci CB czy telefonii komórkowej i przestaje dla niej istnieć... – z wiadomymi konsekwencjami.
Przyznaję, że teoria ta ma sens i doskonale tłumaczy fakty już nam znane, ale... – nikt takie dziury nie znalazł, no chyba że ten, który ją znalazł nie mógł nas o tym, zawiadomić! Oznaczałoby to, że poza istniejącymi i znanymi nam 138 jaskiniami istnieje jeszcze bliżej nieokreślona ilość „studni Łataka” w stokach Czerwonych Wierchów.
Istnienie „mikro-jaskiń Łataka” nie tłumaczy w żaden sposób niewyjaśnionego zgonu 25-letniej Teresy Kraszewskiej, która zmarła na podejściu Kobylarzem na szczyt Małołączniaka, w dniu 11 listopada 1972 roku. W tym przypadku powtórzyła się historia zagłady grupy Kaszniców i Wasserbergera, opisana w punkcie 32. Kraszewkiej towarzyszyła 22-letnia Jadwiga Chyt – która przeżyła. I powiedziała tyle, co Kasznicowa czy Groński – czyli nic, co wskazywałoby na przyczynę śmierci swej towarzyszki. Objawy identyczne – nagłe, skokowe wręcz załamanie czynności życiowych organizmu, gwałtowne wyczerpanie i śmierć wśród majaków. Przyczyna – nieznana...
Przewodnik tatrzański – pan Alfred Luther z Zakopanego sądzi, że wypadki te mogły być spowodowane gwałtowną deterioracją – szybką zmianą wysokości, ale czy dotyczy to także tych, którzy już się w górach zaaklimatyzowali? Tak czy owak, wypadek ten także kwalifikuje się do dossier PROJEKTU TATRY.
Co może zabić dwóch 21-letnich młodzieńców po podejściu do północnego otworu jaskini Bandzioch Kominiarski w masywie Kominiarskiego Wierchu (Kominów Tylkowych)?
Czy tych dwóch chłopaków – Andrzeja Knosalę i Mieczysława Wolnego – wykończyło nagłe wyczerpanie po podejściu z dna Doliny Kościeliskiej do otworu jaskini? No to dlaczego kostucha poczekała na to, by rozłożyli tam bivacco? I znów należy tu postawić pytanie: co ich zabiło?
Najbardziej sensownie i logicznie brzmi odpowiedź: to było zatrucie. Ale czym? Czy istnieje taka trucizna, która zabija nie pozostawiając śladów? Owszem, na Dalekim Wschodzie czy Ameryce Południowej istnieją takie trucizny, ale trudno przypuścić, by obaj chłopcy sprowadzili je z Wietnamu i popełnili samobójstwo w Tatrach – kompletna bzdura. To było 8 grudnia 1973 roku i na wyjazd do Wietnamu stać w PRL-u było nielicznych – jednym słowem ta hipoteza rozwala się sama...
Los Knosali i Wolnego otacza mgła tajemnicy. Nie było to zatrucie czy wycieńczenie, a wiec co? Ich serca doznały zawału? – tak unisono? No dobrze, ale dlaczego? Przypadek kwalifikujący się do dossier PROJEKTU TATRY.
Kolejny wypadek śmiertelny miał miejsce w dniu 21 marca 1976 roku. Tego dnia ratownicy TOPR znaleźli ciała dwojga turystów: 46-letniej Anny Reykowskiej i 57-letniego Jerzego Czechowicza u północnego wylotu Doliny Pięciu Stawów Polskich.
Jest to j e d y n y wytłumaczalny jako tako wypadek w górach, który jednakże kwalifikuje się do dossier PROJEKTU TATRY.
Wytłumaczalność tego wypadku zasadza się do tego, że oboje zmarli byli w wieku, który raczej nie służy wyczynowi sportowemu, a na dodatek pogoda była paskudna – kurniawa – co mogło spowodować ich śmierć. Ale tak tylko b y ć m o g ł o - i nie wiadomo tego, jak naprawdę b y ł o. Przyczyn tej tragedii nie docieczono do dziś dnia.
Tej dziwnej sprawie zaginięcia w Tatrach dwojga 20-latków: Piotra G. i Justyny T. poświęcono cykl artykułów na łamach Nieznanego Świata. Dziewczyna i chłopak literalnie rozpłynęli się wśród regli Doliny Kościeliskiej, dokąd wybrali się feralnego dla nich dnia 2 marca 1981 roku. Poszukiwania spełzły na niczym. Psychotronicy, którzy ich poszukiwali, podawali miejsca przebywania ich zwłok od Doliny Chochołowskiej i Grzesia aż do Wantul i masywu Giewontu i Czerwonych Wierchów. Jest to obszar o powierzchni niemal 45 km2 terenu nader urozmaiconego. Ciekawe jest zaś to, że jedna z lokalizacji – Przysłop Miętusi znajduje się w miejscu, z którego widać doskonale trzy tutaj wymienione „podejrzane” miejsca: Giewont, Czerwone Wierchy i Kominiarski Wierch... A nie zapominajmy, że tutaj właśnie widziano tajemnicze NOL-e...
Przysłop Miętusi jest węzłem dróg turystycznych, wiodących na gmach Czerwonych Wierchów i należące doń doliny reglowe. W sezonie letnim i zimowym panuje tutaj ogromne natężenie ruchu turystycznego, a mimo tego, zdarzają się dziwne przypadki zaginięć czy tajemniczej śmierci ludzi.
Jaki był los Piotra i Justyny? Mogli oni być porwani przez NOL-a, co swego czasu wylansowało dwoje jasnowidzów z Lublina (dane personalne zastrzeżone), którzy w transach w i d z i e l i moment samego porwania ich na pokład NOL-a, a potem pobyt na nieznanej planecie wśród nieznanych Istot o zupełnie różnej od nas mentalności... Jak bardzo jest to prawdziwe? – tego nie wiem. Być może lubelscy jasnowidze maja rację i Piotr z Justyną rzeczywiście żyją na innej planecie czy w innym wymiarze Rzeczywistości.
Niestety, nie jestem takim optymistą. Być może wpisali się oni w SCHEMAT A i ich zwłoki poniewierają się gdzieś na dnie lasów reglowych Kościeliskiej, albo leżą połamane w jakiejś „mikro-jaskini Łataka”.
Mogli oni spotkać się z fatalnym dla nich skutkiem, z jedynym tatrzańskim zwierzęciem, które jest w stanie zagrozić człowiekowi – z niedźwiedziem brunatnym – Ursus arctos. Co więcej – głodny miś, podobnie jak śp. Kuba Kondracki czy Magda Roztoczanka – szuka towarzystwa człowieka, bo wie, że dostanie od niego smaczny kąsek, co akurat wiem z własnych doświadczeń z niedźwiedziami, kiedy służyłem jeszcze na Łysej Polanie... NB, obydwa te misie są już historią, bowiem zabiła je źle pojmowana miłość do zwierząt, która obróciła się przeciwko nim... Marzec jest miesiącem przebudzenia tych zwierząt ze snu zimowego i być może, jakiś głodny niedźwiedź spotkał się z Piotrem i Justyną. Dobrze, ale co się stało z ich rzeczami? Nie wyobrażam sobie misia, który pożarłby człowieka wraz z plecakiem i ubraniem. Coś zawsze m u s i a ł o b y zostać!
Istnieje jeszcze jedna ponura strona tego medalu – Piotr i Justyna mogli paść ofiarą ludzi. Kogo? Przede wszystkim chodzi mi tutaj o kłusowników i przemytników, którzy bardzo nie lubią, kiedy podgląda się ich „przy robocie”.
Druga możliwość, to mord polityczny. Oboje zaginieni byli silnie zaangażowani w ruch niepodległościowo-solidarnościowy, a zatem polska SB czy radziecka KGB mogły wykorzystać fakt ich wyjazdu w góry, by ich „uciszyć” – raz na zawsze, jak np. ks. Jerzego Popiełuszkę... Jednak hipoteza ta jest mało prawdopodobna. Zagadka zniknięcia Piotra i Justyny w dalszym ciągu pozostaje nierozwiązaną. O ich domniemanych losach pisano na łamach Nieznanego Świata.
Ta straszliwa tragedia tatrzańska wstrząsnęła nie tylko tymi, którzy związani są z górami, ale także innych mieszkańców naszego kraju. Sprawa tzw. poznańskiej piątki – ludzi w wieku 17 – 19 lat, z których czworo: Dariusz Dobiegaj, Andrzej Nowak, Jan Nowaczyk i Danuta Misiewicz ponieśli śmierć na Czerwonych Wierchach, zaś piąty uczestnik dramatu: Dariusz Szymkowiat – zaginął bez wieści, a jego zwłok nie znaleziono do dziś dnia...
15 lutego 1990 roku, cała piątka udała się na Czerwone Wierchy i zaskoczyła ich tam kurniawa, która spowodowała rozsypkę całego zespołu. Co było dalej, możemy sobie tylko zgadywać – Darek Dobiegaj zginął na Małołąckiej Przełęczy. Andrzeja Nowaka śmierć dopadła na 400 metrów przed schroniskiem na Hali Kondratowej! Cóż to za potworna ironia losu, chłopiec umierał słysząc odgłosy schroniska, ze świadomością, że ratunek jest tuż... To mi przypomina inną tragedię, która rozegrała się w latach 30. na Babiej Górze, ale o tym później. Zwłoki Danusi Misiewicz i Janka Nowaczyka znaleziono opodal szczytowej kopuły Małołączniaka.
Co było przyczyna tragedii? Niewątpliwie popełniono podstawowy i decydujący błąd – rozdzielono zespół, co w górach z a w s z e kończy się nieszczęściem. Członkowie grupy zdezorientowani w śniegu i wietrze kurniawy najprawdopodobniej kręcili się w kółko, aż do wyczerpania i krańcowego wychłodzenia organizmu, a w konsekwencji – do niechybnej śmierci.
OK, ale gdzie są zwłoki Darka Szymkowiata? Niektórzy przewodnicy tatrzańscy, jak np. Alfred Luther czy Adam Aksamit twierdzą, że być może znajdują się one w którejś z niemal 140 jaskiń masywu Czerwonych Wierchów, a szczególnie Małołączniaka. Być może wpadł on do jakiejś „mikro-jaskini Łataka”. Jeżeli rację ma mjr mgr Józef Michalec, mjr SG Józef Tracz oraz kpt. inż. SG Jerzy Karpinski ze Strażnicy SG w Zakopanem i mjr SG Marian Tota oraz por. inż. SG Grzegorz Skrzypek z GPK SG Łysa Polana, z którymi rozmawiałem na ten temat, to zwłoki Darka leżą gdzieś na piargach którejś z dolinek na północnych stokach Czerwonych Wierchów – Mułowej, Wantul czy Litworowej. Przeszukiwanie tak urozmaiconego terenu sprawia ogromne trudności, dokładnie takie, jakie istniały w przypadku Horsta Hegenbartha. Wydaje się więc, że dobrze byłoby zastosować się do sugestii Alfreda Luthera i poczekać, aż zwłoki same „objawią się” w górach...
A może wszyscy się mylimy i Darek Szymkowiat żyje gdzieś na innej planecie, wśród porwanych przez ufo-pilotów ludzi z Tatr i innych zakazanych stref. Nadzieja jest słaba, bo słaba, ale istnieje tak długo, póki nie uzyskamy absolutnej pewności, że poniósł on śmierć, tzn. kiedy zostanie znalezione jego ciało.
Następny wypadek ze SCHEMATU B. 26 stycznia 1993 roku zaginęły w niewyjaśnionych do dziś dnia okolicznościach, dwie 18-letnie dziewczyny: Ernestyna Wieruszewska i Anna Semczuk.
Jak ustaliło policyjne dochodzenie prowadzone przez RKP Zakopane, ich ślad urywał się na zakopiańskim Dworcu PKP, gdzie widziano je krytycznego dnia, około godziny 14:00, a potem przepadły jak kamień w wodę...
Nie wiadomo do dziś dnia, czy dziewczyny poszły w góry, czy wsiadły do pociągu do Warszawy. Istniało domniemanie tego, że po wykupieniu biletów udały się na Kalatówki, a potem na Czerwone Wierchy, ale wersja ta ponoć nie potwierdziła się w toku dochodzenia. Nie znaleziono ich zwłok, ani nawet strzępka odzieży, którą miały na sobie. Jednym słowem wyglądało na to, że pod nimi rozstąpiła się ziemia... Intensywne poszukiwania prowadzone przez Wydział Operacyjno – Rozpoznawczy RKP Zakopane przy wsparciu Strażnic SG w Zakopanem, Łysej Polanie, Witowie, Jurgowie i Chochołowie oraz pomocy GPK SG Łysa Polana i Chochołów dały wynik zerowy. Także TOPR okazał się być bezsilnym...
Obydwie dziewczyny cieszyły się nienaganna opinią w szkole i miejscu zamieszkania. Nie piły, nie paliły, nie brały narkotyków, nie miały kontaktów z subkulturami młodzieżowymi – słowem dwie zakonnice – jak mówili o nich rówieśnicy. Powinny pod koniec ferii wrócić do domu i szkoły, ale tak się nie stało!...
Ten przesłodzony obrazek psuje nieco relacja obsługi jednego ze schronisk, która widziała je w towarzystwie narkomanów z Warszawy, Krakowa czy Śląska, co mogłoby sugerować, ze dziewczyny puściły się „na giganta”, lub po prostu dołączyły do którejś z sekt, które po 1989 roku powstały w naszym kraju, jak grzyby po deszczu. Taką opinię wygłosił m.in. mjr SG Marian Tota z GPK Łysa Polana.
WYJAŚNIENIE ALTERNATYWNE: Nie zgadzałem się z tym, bo jest jeszcze jedna – równie paskudna możliwość – Ernestyna Wieruszewska i Ania Semczuk zostały porwane przez członków albańskiej czy serbskiej mafii zajmującej się dostarczaniem Polek, Słowaczek, Czeszek, Ukrainek czy Rosjanek do włoskich, austriackich czy niemieckich burdeli. W ramach prowadzonego przeze mnie rozpoznania realizowanego poprzez tzw. „biały wywiad” na terenie Słowacji , udało mi się uzyskać informacje o rozbiciu przez tamtejszą policję serbsko – albańskiego gangu zajmującego się handlem kobietami. Niestety, mój raport w tej sprawie poszedł do kosza – bo wedle oficjalnego poglądu moich szefów – mafii w Polsce nie było i nie ma!!! - a był to błąd, bo należało sprawdzić także i ten trop, bowiem na Podtatrzu działał wtedy gang niejakiego R.H. – Albańczyka z Cyrhli Toporowej, którego aresztowała norweska policja w 1995 roku za przemyt do tego kraju heroiny i amfetaminy. W Polsce jego sprawa wlokła się przez kilka lat, bo był on chroniony przez skorumpowana policję i urzędników wymiaru sprawiedliwości...
Po 1990 roku i rozpadzie ZSRR, w sukurs Albańczykom i Serbom (którzy mimo narodowej krwawej waśni doskonale ze sobą współpracują, kiedy chodzi o szmal) przyszli Azerowie, Czeczeni, Ingusze i inne ludy kaukaskie oraz włoska Cosa Nostra, zatem istnieje bardzo realna możliwość, że dziewczyny po prostu porwano i wywieziono z kraju przez „zieloną granicę” lub w jakimś tirze. Ale póki nie będzie na to stuprocentowych dowodów, póty sprawa ta będzie wisieć w dossier PROJEKTU TATRY, jako nierozwiązana zagadka...
Zderzenie z UFO?
Dzień 11 sierpnia 1994 roku zapisał się na czarno w annałach Zakopanego, polskiego lotnictwa cywilnego i TOPR. Tego właśnie dnia doszło do ponurej tragedii w Dolinie Olczyskiej, a raczej nad nią. Uległ tam katastrofie najnowszy nabytek TOPR – helikopter Sokół o znakach SP-PSE, darowany przez ówczesnego prezydenta RP Lecha Wałęsę w 1992 roku zakopiańskim ratownikom.
Katastrofa ta miała miejsce na oczach kilkunastu świadków i była nawet sfilmowana kamerą VHS. Brałem nawet udział w części śledztwa w tej sprawie. Przejrzałem kilkanaście razy ten zapis w obie strony i zdumiało mnie jedno, a mianowicie – Sokół najpierw zatrzymał się w powietrzu, a potem po 1-2 sekundach runął w dół – ku reglom Doliny Olczyskiej...
Na miejscu śmierć poniosły 4 osoby.
Dlaczego Sokół w ogóle spadł w Olczyską? Spadł, bo stracił obydwa śmigła: śmigło stabilizujące zostało skoszone przez łopaty śmigła głównego, a to spowodowało z kolei:
Skrzywienie i w konsekwencji odłamanie płatów głównego śmigła Sokoła i odcięcie wysięgnika ze śmigłem stabilizującym. Brzmi to jak masło maślane, ale tak to właśnie wyjaśnił to jeden z członków komisji śledczej! W konsekwencji powyższego, Sokół spadł w Dolinę Olczyską, ale właśnie – nie po linii krzywej, a po prostej, jakby nie zachował momentu pędu. Przecież leciał on z prędkością co najmniej 140 km/h! Co spowodowało jej wyhamowanie do zera?!
Tego właśnie nie wiem. I nikt nie był w stanie mi tego w sposób zadowalający objaśnić! Z tego, co widziałem na video jasno wynikało, że Sokół z d e r z y ł się w powietrzu z jakąś niewidzialną przeszkodą, a musiała ona być wystarczająco masywna, by zatrzymać helikopter ważący co najmniej półtorej tony. Czyżby to był NNOL?...
A dlaczego nie? Skoro zawiodły tradycyjne próby wyjaśnienia tragedii Sokoła, to trzeba poszukać wyjaśnień nietradycyjnych – czyż nie? A innego wyjaśnienia – jak wskazują na to artykuły prasowe w lokalnych i centralnych gazetach, jakoś nie widać... A jak długo tego wyjaśnienia nie ma, tak długo sprawa tragedii Sokoła będzie wisieć na tapecie PROJEKTU TATRY. Istnieje bowiem...
WYJAŚNIENIE ALTERNATYWNE: ... i jest prostsze, niż wszystkie te łamańce, które podali eksperci. 11 sierpnia 1994 roku, helikopter TOPR Sokół zderzył się nad Doliną Olczyską z Niewidzialnym NOL-em. Ich obecność nad Tatrami jest udowodniona. Wszak Kazimierz Bzowski sfotografował NNOL-a lecącego czy też wiszącego nad Doliną Olczyską!!!
Kolejne porwania
15 sierpnia 1994 roku, w Tatrach Wysokich po stronie słowackiej znika bez wieści 28-letnia Litwinka z Wilna Auszra Gustaite. Nawet za bardzo nie wiadomo, gdzie ta młoda kobieta zaginęła, bo jedni mówią, że w okolicach Lodowego Szczytu, a inni mówią o Gerlachu...
Auszra Gustaite była poszukiwana przez polskie i słowackie służby ratownicze – TOPR i HS, policje i służby graniczne. Bezskutecznie. Najciekawsze jest to, że towarzyszyli jej trzej młodzi Litwini. W pewnej chwili Auszra Gustaite oddaliła się od nich i... – i to wszystko, co wiadomo. Wszelki ślad po niej zaginął.
Byłaby to ucieczka do innego kraju? Nie, to bez sensu, boż Litwa stała się wolnym i demokratycznym krajem i jej obywatele mogą podróżować po całej Europie bez wiz. Morderstwo? Być może, ale kto zatem go dokonał? Kłusownicy? Mafia? Jej koledzy?...
Porwanie? OK, ale dlaczego nikt nie zażądał za nią okupu?
Pozostają dwie możliwości:
Primo: Delikwentka wpadła do jakiejś „mikro-jaskini Łataka” i tam dokonała swego żywota, albo... Secundo: została uprowadzona przez Ufitów.
Nie zapominajmy, że Lodowy leży w pobliżu Doliny Jaworowej i Ganku, gdzie działy się dziwne rzeczy i dochodziło do niewyjaśnionych tragedii tatrzańskich, które znajdują się w dossier PROJEKTU TATRY jako „niewyjaśnione”.
W sierpniu 1995 roku, do dossier PROJEKTU TATRY załączyłem jeszcze jeden przypadek zaginięcia bez wieści 17-letniej Renaty Zielińskiej ze Staszowa, która znikła w okolicach Zakopanego w grudniu 1994 roku, o czym informacja pojawiła się w dniu 28 grudnia 1994 roku na łamach „Tygodnika Podhalańskiego” nr 51-52,1994. nie ma żadnego śladu, jakby dziewczyna rozpłynęła się gdzieś w górach...
Toprowcy uważają - i całkiem słusznie - że w górach ludzie giną tylko i wyłącznie na swe wyraźnie wyartykułowane życzenie i ze swej głupoty. Przykładem jest zagłada zespołu „Poznańskiej Piątki” z lutego 1990 roku. Sprawa jest ewidentna - ci młodzi ludzie poszli po swoją śmierć, wyzwali los i go nie uniknęli. Cena była tylko jedna - ich młode życie...
Historia ma to do siebie, że się powtarza:
... i po dziewięciu latach się powtórzyła. W dniu 4 lutego 1999 roku, w Tatrach znika trzech mieszkańców Pułtuska - młodych „ceprów”, którzy zamierzali sobie zrobić wycieczkę ze schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich na Zawrat. Droga biegnie niebieskim szlakiem nr 50 w przewodniku Nyki. Jest ona piękna, ale w panujących wtedy w tatrach Wysokich warunkach pogodowych - śmiertelnie niebezpieczna! Mróz, opady śniegu i w górnych partiach trasy silny, morderczy wiatr najprawdopodobniej przyczyniły się do śmierci tych młodych ludzi. To wydaje się być oczywistym - co zresztą wynika z prasowych raportów. Nie polemizuję z doświadczonymi ratownikami TOPR, ale zastanawia mnie, co się stało z ich ciałami? Czy zasypał je śnieg? Czy zabrała je lawina? A może umierali z zimna o parę kroków od schroniska, jak ś.p. Frysiówna na Babiej Górze? - mając w uszach okrzyki szukających ich ludzi. Kroniki górskie znają nie takie wypadki!
Wedle przewodników i map turystycznych, trasę z Pięciu Stawów do Murowańca pokonuje się w ciągu 2 godzin - ale dotyczy to dobrych warunków pogodowych, przy czystym i wolnym od lodu szlaku. W zimie, przy zaśnieżeniu i olodzeniu szlaków, przy padającym śniegu i silnych zimnych wiatrach, (które wyczerpują bardziej, niż najtrudniejszy i najforsowniejszy marsz, wyziębiają ciało człowieka i powodują załamanie psychiczne), i przy temperaturze rzędu -15°C, czas przebycia trasy wydłuża się niepomiernie, nawet i trzykrotnie, co wiem z własnego doświadczenia. Być może zwłoki trzech nieszczęśników poniewierają się gdzieś pomiędzy Zawratem a Zmarzłym Stawkiem i objawią się dopiero na wiosnę... Jak dotąd poszukiwania trwają i są bezowocne.
Na ratunek trójce z Pułtuska wyruszył dwuosobowy zespół z Kielc. Efekt mógł być tylko jeden. W kilka dni potem znaleziono jedne zwłoki ochotnika. Drugiego z nich nie odnaleziono nigdy...
Dlaczego włączyłem ten wypadek w dossier PROJEKTU TATRY? Ano dlatego, że widzę w nim sporo podobieństw do wypadku „Poznańskiej Piątki”. Tak jak w jej przypadku, przeciwko Pułtuszczanom sprzysięgła się pogoda, ich brawura i - co tu owijać w bawełnę - ich własna głupota, która kosztowała ich młode życie. Ciekawy jestem, czy zostaną znalezione ich zwłoki? Jeżeli tak, to punkt ten zostanie anulowany, jeżeli zaś nie, to... To trzeba będzie zmienić finalny wniosek PROJEKTU TATRY... - ludzie giną tajemniczo także w okolicy Doliny Pięciu Stawów Polskich, gdzie zdarzył się jeszcze jeden tajemniczy wypadek Reykowskiej i Czechowicza. Jest on jako-tako i na upartego wytłumaczalny, ale tylko na siłę i przy dużym natężeniu dobrej woli.
Jak już tu powiedziałem - poszukiwania w toku. Zakończono je 2 maja 1999 roku odnalezieniem wszystkich ofiar w lawinisku pod Zawratem. Niby sprawa wyjaśniona, ale znaki zapytania pozostały.
Ten wypadek, w którym na szczęście dwie nastoletnie turystki przeżyły, zdarzył się na szczytowej kopule Diablaka - wyższego szczytu Babiej Góry.
Poniekąd przypomina to zagładę zespołu Frysiów, opisany w pracy „UFO na granicy” (Kraków 2000), a rzecz dotyczyła śmierci czterech osób w 1935 roku. Tym razem dwie 17-latki z Częstochowy: Anna S. i Olga K. wybrały się na Babią Górę wczesnym rankiem, dnia 30 stycznia 1999 roku. Pomimo niesprzyjającej pogody, zimnego wiatru z północnego-zachodu i temperatury dochodzącej do -20oC, obie dziewczyny w swej głupocie uparły się i podeszły z Markowych Szczawin na Przełęcz Bronę, skąd wspięły się na Diablaka. Dziewczyny osiągnęły, co chciały, ale zejście już zaczęło sprawiać kłopoty. Zamiast wejść na oznakowany czerwono Główny Szlak Beskidzki, który sprowadziłby je na Krowiarki - czyli w kierunku wschodnim - Anna i Olga poszły na południe, na stronę słowacką - gdzie znaleziono je w dniu 31 stycznia. Były zmarznięte, załamane psychicznie, ale żywe!!!...
I znowu - gdyby nie ich ośli upór i wręcz niebotyczna głupota, która gnała je na szczyt Babiej - oszczędziłyby one sobie cierpień i wstydu, zaś ratownikom Beskidzkiej Grupy GOPR oraz funkcjonariuszom polskiej i słowackiej Straży Granicznej wielogodzinnych poszukiwań.
Czy tylko winien był ich upór? Oczywiście był on składową tego wypadku, ale być może, że poza paskudną pogodą i nikłą wiedzą o górach oraz rządzących w nich prawach, a także ignorancją Anny i Olgi być może wzięły tu udział także i inne czynniki - czy nie aby diabły z Diablaka? Babia Góra pod tym względem jest „uprzywilejowana”, a otaczające jej główny szczyt - nomen-omen Diablak - cieszy się paskudną sławą. W jego okolicach rozbił się w dniu 2 kwietnia 1969 roku samolot kursowy PLL LOT An-24, nr lotu LO-165, który - jak tego dowiodłem kiedyś - rozbił się wskutek pomyłki nawigacyjnej popełnionej przez operatora radiolokatora z lotniska Kraków-Balice, zmylonego widocznym na ekranie radiolokatora echem NOL-a lecącego właśnie nad ... Skawiną! Kontroler lotu wydawał polecenia właśnie dla tego obiektu, zaś załoga lecącego o 40 km dalej na południe LO-165 wykonywała je. Efekt tego przy panującej wtedy ohydnej, kwietniowej pogodzie mógł być tylko jeden - samolot werżnął się kilkadziesiąt metrów poniżej głównego szczytu Policy... Teraz jest tam rezerwat przyrody im. Prof. Zenona Klemensiewicza - jednej z ofiar tej katastrofy.
Zła pogoda omal nie doprowadziła do katastrofy innego samolotu pasażerskiego ATR-42, z lotu LO-901, w dniu 5 listopada 1998 roku, kiedy to około godziny 13:54 samolot ów nadleciawszy w NW - znad Osielca - nad jordanowski Rynek wykonał ostry skręt na NE-E i kierując się drogą nr 7 („zakopianką”) odleciał w kierunku Krakowa. Leciał on na wysokości niemal 100 m i z prędkością około 150 km/h. Gdyby pilot leciał wyżej - to uderzyłby maszyną w otaczające Jordanów szczyty Przykca, Hyćkowej Góry czy Hajdówki, bowiem podstawa chmur sięgała nie więcej, niż 700 m n.p.m. Ci ludzie mieli wiele szczęścia!
Przekładając teraz ten przypadek na to, co się przydarzyło Annie S. i Oldze K. można powiedzieć, że skoro doświadczeni piloci mieli kłopoty, to co dopiero dwie młode i głupiutkie dziewczyny?... Uratowało je chyba tylko to, że będąc z Częstochowy były pod szczególną opieką Czarnej Madonny! Wszystko skończyło się happy endem, a przecież gdyby nie zeszły one niżej pod osłonę lasu i gdyby nie znalazły tej sławojki - w której się ukryły - to dwa trupy leżałyby do wiosny w śniegach Babiej Góry!
„Gdzie się podziała praktykantka!” - pytanie za 64.000 dolarów płatne czekiem bez pokrycia...
jeszcze w dniu 13 listopada 1998 roku, o godzinie 7:15 wyszła z domu i dotychczas nie powróciła mieszkanka Knurowa - 17 letnia Maria Guroś, która miała podjąć praktykę zawodową w Waksmundzie. Wprawdzie to nie Tatry, ale Podhale, niemniej jednak sprawa jest o tyle ciekawa, że ostatni ślad dziewczyny urywa się na dworcu PKS w Nowym Targu. Ponoć widziano ją w Katowicach w towarzystwie młodego mężczyzny w kilka dni później. Czy to ma jakiś związek z wydarzeniami w Tatrach?
A może mafia?
A tak - ma - i to znaczący! Proszę, przypomnij sobie Czytelniku sprawę zniknięcia dwóch młodych dziewcząt - też 17-latek - Ernestyny Wieruszewskiej i Anny Semczuk z Warszawy i także 17-letniej Renaty Zielińskiej ze Staszowa. Opisałem je w pkt. 46 i 49 sugerując jednocześnie, że dziewczyny wcale nie musiały zaginąć czy zginąć w górach, bądź zostać porwane przez Ufitów. Wyjaśnieniem alternatywnym jest porwanie przez działającą na terenie Podhala i Podtatrza włoską i serbsko-albańską mafię, która szmugluje m.in. polskie kobiety do włoskich, austriackich i niemieckich burdeli. Wszystkie zaginione dziewczyny miały nie więcej, niż 17 lat. Mafia ta działa i ma oparcie w niektórych kręgach niektórych partii o nastawieniu nacjonalistycznym i antyżydowskim w głównych miastach naszego kraju. Oczywiście, służąc jeszcze w SG w latach 1992-94, zwróciłem moim przełożonym uwagę na informacje na ten temat, jednakże moje meldunki w tej sprawie zostały zignorowane (być może nawet celowo) i spoczęły w koszu na śmieci, a ja sam poniosłem tego konsekwencje w postaci przeniesienia ze służby stałej w SG do rezerwy. W ten sposób pozbywano się niewygodnych politycznie (czytaj: tych, którzy mieli swoje własne zdanie i mieli czelność go bronić) funkcjonariuszy z policji, Straży Granicznej i innych służb specjalnych RP.
Bardzo pouczająca jest tutaj sprawa zamieszkałego w Polsce Serba – R. H., który od 1991 roku zajmował się szmuglem narkotyków. Wszyscy o tym wiedzieli i... - i nie było na niego prawa, by go aresztować i tym samym ukrócić jego przestępczy proceder... Oczywiście to było niemożliwe w skorumpowanej do cna Polsce z jej chorym prawem. R.H. został zatrzymany na granicy w Norwegii i aresztowany za przemyt kilku kilogramów heroiny. Dlatego jestem zdania, że porwanie, przemycenie i sprzedanie do włoskiego burdelu w Bari czy Brindisi głupiutkiej polskiej dziewczyny nie nastręczałoby mafiosom z Bałkanów ż a d n e j trudności! Nieodpowiedzialność i głupota rodziców, ich naiwna wiara w mądrość własnych dzieci z a w s z e doprowadza do tragedii! To reguła, od której nie ma odwołania i wyjątku.
Z drugiej strony, ultra-liberalna postawa władz zezwalała i nadal zezwala na pobyt i działalność w Polsce mieszkańców krajów byłej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii, Albanii i innych krajów, którzy powiązani są z organizacjami przestępczymi na Wschodzie i Zachodzie, kartelami narkotykowymi Ameryki Środkowej i Południowej, lewackimi i islamskimi terrorystami w Kosowa, Albanii i Bliskiego oraz Środkowego Wschodu i co najgorsze - nadaje się im polskie obywatelstwo - co uważam za szczyt głupoty! Wojna potrzebuje pieniędzy, pieniędzy i raz jeszcze pieniędzy - powiedział kiedyś Mały Zdrajca z Korsyki. Albańczycy, Serbowie, islamiści i lewacy bardzo potrzebują szmalu na wzajemne wyrzynanie się nawzajem, a przy okazji także niewinnych ludzi. Mogą je zarobić tylko u nas, bo w Polsce lat 1989-2001 może je zarobić każdy, kto nie ma pecha być Polakiem... Przez granicę odbywa się transfer broni, materiałów wojennych, narkotyków, specjalistów od broni masowego rażenia, kobiet, najemników i innej kontrabandy. Wszystko to są operacje finansowe w skali porażającej wyobraźnię. To właśnie dzięki takim operacjom powstało imperium finansowe Usamy ben-Ladena, który 11 września 2001 roku wypowiedział wojnę Ameryce i całemu cywilizowanemu światu.
A zatem to nie UFO porywa polskie i słowackie, czeskie, ukraińskie, litewskie, rosyjskie dziewczyny, ale ludzie „cichych donów” z Kosowa i Belgradu, wspierani przez rosyjskie służby specjalne. Wszak Jewgienij Primakow zapowiedział nam, że zrobi wszystko, by Polska miała jak najtrudniejszą drogę do Unii Europejskiej i NATO. Działalność rosyjskiej mafii w Polsce jest też do pewnego stopnia kierowana i koordynowana z Kremla, o czym ostrzegałem już w 1991 roku, tyle że tego wtedy nikt nie rozumiał, boż w Sejmie RP i w Senacie III Najjaśniejszej była aborcja, dekomunizacja, lustracja i kształt korony na głowie Orła Białego i inne bzdury - jakże śmieszne w porównaniu z zalewającą nasz kraj powodzią - ba! - całym oceanem niekompetencji, głupoty, korupcji i przestępczości zorganizowanej i indywidualnej. Nie było i nadal nie ma polityka, który by wreszcie przerwał ten obłędny i zaklęty krąg niemożności, nieopłacalności, partyjniactwa i niekompetencji - i który potrafiłby spojrzeć globalnie na naszą politykę krajową i zagraniczną. Co gorsza, rządy koalicji Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności przy wsparciu Kościoła katolickiego w latach 1997-2001 doprowadziły do pogłębienia się negatywnych zjawisk i zmiany taktyki działania grup przestępczych, które z prymitywnych metod dokonywania przestępstw na modłę zbója Madeja przeszły do wyrafinowanych przekrętów finansowych - co doskonale ukazuje serial „Ekstradycja”. To także ogromne - ponad trzymilionowe bezrobocie i roztrwonienie majątku narodowego w ramach tzw. prywatyzacji, z której zyski zasilały niejednokrotnie kieszenie mafii mającej oparcie w parlamencie RP!
W Polsce rocznie znika bez wieści 17.000 osób - jak mówią statystyki Fundacji „Itaka” - z czego po pewnym czasie znaczący procent zostaje odnaleziony. Jak nie w kraju to za granicą. A zatem tych dziewcząt nie należy szukać w kraju, ale za granicą i to w rynsztokach włoskich, szwajcarskich, niemieckich czy austriackich. Być może nici tego handlu żywym towarem sięgają dalej - na Bliski i Środkowy Wschód... Poszukiwania należy zatem prowadzić przez EUROPOL i INTERPOL.
Dopiero kiedy wykluczymy tę możliwość, to możemy wypatrywać ich wśród gwiazd...
A jednak nie tylko dziewczyny znikają na Podhalu, boż historia zna przypadek zaginięcia mężczyzny w sile wieku - 48-letniego Andrzeja Fronczaka z Zakopanego, który wyszedł z domu i dotychczas nie powrócił, w dniu 23 listopada 1998 roku. Prowadzone w tej sprawie policyjne śledztwo utknęło w martwym punkcie. Udało się ustalić, że zniknięcie Andrzeja Fronczaka miało miejsce po godzinie 23:00 w Poroninie, w okolicy DW „Wena”.
Co się z nim mogło stać? Czy został on porwany przez Ufitów? Jeżeli tak, to gdzie? Może to być, że Andrzej Fronczak cierpiący na cukrzycę zasłabł gdzieś po drodze i wpadł w zaspę, ale jeszcze wtedy śniegu nie było! Może ktoś go potrącił i zabił, a ciało ukrył czy zakopał - takie rzeczy też się zdarzają. A może rzeczywiście porwali go Ufici? Na to pytanie nie odpowiemy wcześniej, jak znajdziemy jego ciało lub jego żywego - co wydaje się być mało prawdopodobnym. Śledztwo w toku.
Grudzień 1998 roku i styczeń 1999 roku potraktował nas stosunkowo łagodnie. Prawdziwe uderzenie zimy przyszło pod koniec stycznia i na początku lutego 1999 roku, kiedy to temperatury w dzień spadły do -15°C, a obfite opady śniegu jak zawsze sparaliżowały komunikację drogową w całym kraju. U nas trwała walka o przejezdność DK-47 „zakopianki”, DK-28 ze Śląska do Przemyśla i DK-7 na odcinku do Chyżnego. DK-7/47 stanowiła arterię życia dla Nowego Targu i Zakopanego... Najgorsze było to, że zginęło w Polsce w tym czasie aż 209 osób - głównie z biedy... Być może niektóre z nich zmarły wskutek Bliskiego Spotkania z NOL-em, ale tego nie dowiemy się nigdy. Skąd to przypuszczenie? - ano stąd, że w latach 1996-1999 NOL-e wykazywały znaczną aktywność - o czym dalej. […]
Appendix
Mój korespondent, pan Maciej Wilczek z Sosnowca, wskazał mi jeszcze jedno źródło informacji o niezwykłych wydarzeniach w Tatrach, a mianowicie – książkę Stanisława Zielińskiego pt. W stronę Pysznej, Warszawa 1976, w której autor wymienia także i te nieprawdopodobne wypadki:
Giewont. W roku 1894 zaginął na nim bez wieści Władysław Białkowski. Jego zwłok nie znaleziono do dziś dnia.
Rysy. Latem 1909 roku zaginął na trasie pomiędzy Popradzkim Stawem a Rysami Ernest Weiss. Jego ciało odnaleziono w 1913 roku opodal ścieżki na Rysy, w miejscu wielokrotnie przeszukiwanym przez ratowników! Przypadek typu Rip van Winkle.
Giewont. Latem 1906 roku zaginął tam bez wieści J. Skwarczyński. Jego ciała nie odnaleziono do dziś.
Sierpień 1921 roku – na trasie pomiędzy Szczyrbskim Plesem a Rysami zaginął Czech – Karel Kozak z Pragi. Jego ciało zostało znalezione po kilku miesiącach, w miejscu wielokrotnie przeszukiwanym przez ratowników, jak w innych tego rodzaju przypadkach tu opisanych. Jest to kolejny przypadek typu Rip van Winkle.
Znów Giewont. 3 sierpnia 1921 roku w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął tam Karol Kiciński, którego ciała nie znaleziono do dziś dnia.
Rejon Morskiego Oka. W czerwcu 1922 roku zaginął tam bez śladu J. Kulczycki. Jego ciała nigdy nie odnaleziono.
Wąwóz Piekło pomiędzy Giewontem a Kopą Kondracką. W czerwcu 1928 roku zaginął tam bez wieści Jerzy Sokulewicz. Jego ciała nigdy nie odnaleziono.
Czerwone Wierchy. W 1928 roku zaginął tam bez wieści Jan Ciaptak-Gąsienica, którego ostatnio widziano na Hali Kondratowej. Jego ciała nigdy nie znaleziono. Był on jednym z elity wspinaczy tego czasu, wsławił się pokonaniem północnej, 600-metrowej ściany Giewontu – problemem porównywalnym do Zamarłej Turni!!!
Ponownie Dolina Jaworowa. 16 sierpnia 1928 roku znaleziono tam zwłoki Romualda Dowgietowicza, który zmarł z niewyjaśnionych przyczyn. Jego towarzyszka – Lola Hirschówna zaginęła bez wieści. Znaleziono jedynie jej plecak...
Gerlach lub Łomnica. W 1930 roku zaginął tam bez wieści Tadeusz Krzemiński, którego zwłok nie znaleziono do dziś dnia.
Południowa ściana Batyżowieckiego Szczytu. 4 sierpnia 1933 roku zginęli tam w niewyjaśnionych okolicznościach Wiesław Stanisławski i T. Wojnar.
Dolina Białego. W 1937 roku w niewyjaśnionych okolicznościach runęła z Wrótek na Długim Giewoncie w Dolinę Białego młoda turystka – Emilia Klominek.
Jak dotąd, nie wyjaśniono żadnego z tych wypadków.
Autor podaje jeszcze kilka zagadkowych faktów dotyczących śmierci Aldony Szystowskiej – jej ciało znaleziono po trzech tygodniach od zniknięcia w żlebie od strony Doliny Małej Łąki na Wielkiej Turni. Było ono w bardzo dobrym stanie, choć powinno ono ulec powolnemu rozkładowi. W „Księdze Wypraw” TOPR napisano:
Aldona Szystowska z Litwy, 20 lat, studentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, pierwszy raz będąca w górach, spadła ze ściany wysokości 150 metrów ponosząc śmieć na miejscu. Głowa strzaskana, ręce i nogi połamane.
Tak więc nieprawdziwa okazała się być informacja o nienaruszonym ciele Szystowskiej – chodziło tu chyba o sformułowanie: „nienaruszone przez rozkład” zwłoki nieszczęsnej turystki... – co jest dziwne, bo od 8 do 29 lipca rozkład powinien poczynić pewne postępy. Czyli jednak kolejna zagadka Czerwonych Wierchów?...
* * *
Jak dotąd nie ma żadnej konkretnej hipotezy tłumaczącej te wypadki… O ile przypadki obserwacji UFO dadzą się wytłumaczyć i te tłumaczenia doskonale się bronią, o tyle zniknięcia ludzi w Tatrach nie da się wyjaśnić jasno, klarownie i jednoznacznie i pozostaną one jeszcze jedną ponurą tajemnicą gór, jak to przekazałem uczestnikom II Festiwalu Wiedzy Niekonwencjonalnej w Łodzi, w dniu 10 grudnia 2010 roku, w swej prezentacji na ten temat.
Zaginięcia ludzi w Tatrach i nie tylko...
-
Autor tematu - Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
- Posty: 7016
- Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
- Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
- Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
- Pochwalił: 1996 razy
- Pochwalony: 1463 razy
- Kontakt:
Zaginięcia ludzi w Tatrach i nie tylko...
Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;