U mnie nie padało od dawna, nawet w ostatnich dniach, gdy w wielu miejscach solidnie polało, po wichurze zapowiadającej nie wiadomo co, spadło dosłownie parę kropel. Mimo to wczoraj rano zdecydowałam się sprawdzić, co w lesie rośnie. Niestety totalne rozczarowanie. znalazłam parę muchomorków rdzawobrązowych, niektóre już mocno zasuszone i w fazie jeszcze do focenia – paździorka.
W miejscówce mitróweczki błotnej pusto, ale dzięki mojemu nowemu nabytkowi, o posiadaniu którego wciąż zapominam lupie z ledowym podświetleniem
namierzyłam włośniczki i coś jeszcze na namokniętych szyszkach.
Trzaskanie suchych gałęzi pod nogami zawsze mnie frustruje, wczoraj był to dźwięk wręcz dobijający. I druga załamka – strzyżaki. Było ich w niektórych miejscach mrowie. Zastosowałam wobec nich środki adekwatnie brutalne do ich zachowania, ale wynik starcia był mniej więcej taki jak w bitwie pod Grunwaldem, niestety ja byłam w roli Krzyżaków. Jedyną osłodą okazał się być żółciak siarkowy.
W końcu zrezygnowana wzięłam się za zbieranie jagód [w moich rodzinnych stronach zwanych borówkami]. Mogę powiedzieć, że wczorajsze łazikowanie najmocniej obrodziło w… bonusy.