Nie mogłam już wytrzymać i chociaż wiedziałam, że nastąpi WIELKA KLĘSKA, potuptałam do lasu. Jedyny plus, że po niedzielnym deszczyku nie strzelało jak z Grubej Berty pod nogami. W lesie byłam już o 7.00. Przyjemne, rześkie powietrze, zero strzyżaków. Miodzio. Żeby jeszcze jaki grzybek. Ale gdzie tam! Ponad 3 godziny łażenia po lesie i oto szalone efekty.
Niestety gdzieś po godzinie zaczął się zmasowany atak strzyżaków i tak było do wyjścia z lasu – na szczęście ze zmiennym natężeniem. A grzybki? No oczywiście rosły jakieś wrośniaki szorstkie i różnobarwne, lakownice, porki brzozowe, ale wątpliwej urody. W sumie: załamka. Ruliki – 3 w jednym miejscu i potem jeszcze raz – dwa przytyrpane owocniki. Tylko śluzek krzaczkowaty był naprawdę w dobrej formie.
No to