Dzisiaj była wymarzona pogoda na łazikowanie. 8-*, słoneczko cudnej urody i bezwietrznie. Co prawda nawet na mojej prowincji ciągnie smogiem, ale starałam się tego nie zauważać i natychmiast po pracy radosna jak skowronek śmignęłam do lasu. Poszłam najpierw spenetrować moją grzybówkę dzwoneczkowatą, ale chyba coś ją wszamało, bo nie zostało po niej śladu. Przy okazji mało sobie w chaszczach oka nie wybiłam jakąś wyjątkową wredną gałązką. Zdesperowana postanowiłam pójść do moich ślicznot – czyreni muszlowych. Zanim jednak do nich dotarłam, trafiłam na uszaki bzowe. Oczywiście sztywniuteńkie.
Piękne, prawda? A potem był ciąg dalszy spotkań śnieżno – grzybowych.
Na koniec były spotkania ze skrzydlatymi, niestety światło już nie było takie fajne. I jeszcze smutna lekcja, co zostaje z szalonych penetratorów kniei, gdy przegną.
Naprawdę taka eskapada to sama radość i zdrowie. Polecam.